Polityka lwa, polityka lisa – ewolucja paradygmatu polskiej polityki zagranicznej

Maciej Zakrzewski

Maciej Zakrzewski

Wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, pracownik naukowy Instytutu Pamięci Narodowej.

Wiek dziewiętnasty był dla Polaków nie tylko czasem niewoli, ale także okresem nauki sztuki politycznej. Jak mało który naród, Polacy odczuli dotkliwie żelazne prawa polityki europejskiej. Odwoływanie się do moralnego sumienia Europy, co czynił książę Adam Jerzy Czartoryski w swoich wydanych anonimowo Rozważaniach o dyplomacji, pozostawało bez znaczącej odpowiedzi. Na salonach dyplomatycznych państw zachodnich nie uzyskaliśmy nic oprócz, często wymuszonej przez opinię publiczną, uprzejmości. Liczono na więcej. W czasie obu największych narodowych powstań z nadzieją zerkano w kierunku rządów znad Tamizy i Sekwany, wysyłano poselstwa, pisano memoriały. Bezskutecznie.

Maciej Zakrzewski

Wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, pracownik naukowy Instytutu Pamięci Narodowej.

Ku niepodległości – wykuwanie nowego paradygmatu

 

Epizod napoleoński mocno zaciążył nad polską wyobraźnią geopolityczną. Coś co było swoistą polityczną anomalią uwarunkowaną imperialną osobowością Cesarza, uznano za regułę. Główny schemat postrzegania sprawy narodowej opierał się na założeniu, iż to Rosja, i to carska, jest główną przeszkodą dla odbudowy Rzeczpospolitej. Przeciwko Rosji skierowane były najważniejsze zrywy narodowe. Zawsze kalkulowano na Francję. Po upadku powstania listopadowego, już na emigracji, pojawiały się głosy, iż zakończyło się ono sukcesem, gdyż prawdziwym jego celem było osłonięcie przed interwencją Rosji liberalnej „monarchii lipcowej” Ludwika Filipa. Im bardziej beznadziejnie stała karta polska na arenie międzynarodowej, tym bardziej skłaniano się ku mesjańskim wyjaśnieniom narodowego fatum. Bezlitosny świat polityki przesłonięto mistyczną kotarą. Stąd Maurycy Mochnacki głośno upominał się o rację stanu nieistniejącego państwa. Odnawiając, niezbyt popularną nad Wisłą, tradycję makiawelowską, sprzeciwiał się zatracaniu prawdziwego celu politycznego – restytucji terytorialnej państwa, w hasłach rewolucji czy zbawienia. Po doświadczeniu upadku powstania listopadowego, podczas którego doszło do destrukcyjnej konfuzji celów (walka o konstytucję czy niepodległość), Mochnacki wiedział, iż należy jasno ustalić nadrzędność celu względem środków. Nie przypadkiem Stanisław Brzozowski określił go mianem ojca narodowego realizmu.

         Trauma wywołana upadkiem powstania styczniowego z 1863 r. wyniosła na czoło hasła trójlojalizmu i pracy organicznej. Koncentracja wysiłku na polepszeniu losu Polaków w poszczególnych dzielnicach skutkowała ograniczeniem horyzontów geopolitycznych. Punkt ciężkości życia narodu zdecydowanie przesunął się z emigracji ku krajowi. Realizm nakazywał postawę wyczekującą, wiążącą losy narodu z jednym z zaborców. Jednak w stabilnej sytuacji międzynarodowej nie formułowano postulatów dalej, niż pozwalała na to sytuacja. Kierunek ugodowy realizowany był przez ziemiańskie i mieszczańskie elity. Działanie polityczne zdominowane było przez formacje typu kadrowego, nieposiadające zaplecza w  masach, ale  w pozycji społecznej swoich członków.

         Pod koniec wieku dziewiętnastego jednak silnie uaktywniły się ruchy masowe. Sprężyny dla sprawy narodowej zaczyna się upatrywać w ideologiach zdolnych mobilizować jak największą liczbę ludzi. Na popularności zyskuje nurt socjalistyczny (nie tylko o narodowym obliczu, jak PPS) i nacjonalistyczny. Charakterystyczne było to, iż zarówno socjaliści spod znaku PPS, jak i narodowcy z Ligi Narodowej, w swej genealogii wywodzili się z emigracyjnej tradycji Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. W nowych okolicznościach wzrastającego oddolnego ciśnienia mas ponownie odnowiło się w myślenie o sprawie polskiej w kategoriach ponad dzielnicowych. Nie przypadkiem Roman Dmowski w opozycji do trójlojalistów podkreślał hasło wszechpolskości. Socjaliści z PPS, najwierniejsi spadkobiercy polskiej irredenty, wiązali hasło niepodległości z postulatem rewolucji. Wśród nich jedni traktowali oba cele równorzędnie, jednak z czasem uwidaczniał się kierunek pragmatyczny, który wedle wskazań Mochnackiego – traktował rewolucję socjalną jako jedynie, używając określenia Bronisława Łagowskiego, socjotechnikę powstania. Rozłam w PPS na „starych” i „młodych” po upadku rewolucji z 1905 r. dobrze uwidaczniał linię demarkacyjną.

         Jednak mimo zakorzenienia narodowców z Romanem Dmowskim na czele, i socjalistów Piłsudskiego, w dawnych wzorcach narodowych, w pewnym stopniu zweryfikowano dawny styl politycznego myślenia. Przestano postrzegać Francję jako głównego sprzymierzeńca sprawy polskiej, a przede wszystkim jako punkt odniesienia dla realnych działań. Narastające napięcie pomiędzy państwami zaborczymi w 1908 r. skłoniło do podjęcia działań. Dmowski wydał wtedy jedną ze swoich kluczowych prac Niemcy, Rosja i kwestia polska, w której nie tylko argumentował na rzecz orientacji prorosyjskiej, ale przede wszystkim rozpatrywał sprawę polską w relacji najbliższego otoczenia geopolitycznego. Na schemacie wypracowanym przez Dmowskiego, aczkolwiek dochodząc do innych konkluzji, pracowali potem m.in. Władysław Studnicki czy Adolf Bocheński. Piłsudski przeniósł działania z Królestwa do Galicji, powstało ZWC, przy przychylności Austriaków tworzyły się formacje strzeleckie o wyraźnie antyrosyjskim charakterze. Mimo że Piłsudski nie zamierzał realizować opcji proaustriackiej, planując rychłe wywołanie powstania po wybuchu wojny pomiędzy zaborcami, to jednak na bieg wypadków wpłynęła w pierwszych latach wojny autentyczna orientacja proaustriacka reprezentowana przez galicyjskich lojalistów. Trzeba podkreślić, iż Legiony nie powstały 6 sierpnia 1914 r., ale 16-go po upadku powstańczych planów Piłsudskiego, przejęciu inicjatywy przez konserwatystów i utworzeniu NKN.

         Lata pierwszej wojny światowej były okresem trumfów polskiego realizmu. Bez własnego państwa, bez własnej dyplomacji, rozegrano sprawę polską wręcz po mistrzowsku. Sukces w listopadzie 1918 r. nie byłby możliwy bez sprzyjających okoliczności, ale w dużej mierze był wynikiem roztropności kierowników polskiej sprawy. Warto zwrócić uwagę na trzy cechy fundujące przyszłe powodzenie. Po pierwsze, trzymano się starej pruskiej zasady: zawsze zmierzać do najbliższego celu. Po niepowodzeniu romantycznych planów powstańczych, postrzegano działania na rzecz niepodległości jako długofalowy i wieloetapowy wysiłek. Przede wszystkim na drodze ustępstw tworzono wojsko, następnie osiągnięto w wyniku Aktu 5 listopada kadłubowe państwo polskie, by w listopadzie 1918 r. rozbudować je do pełnej suwerenności. Po drugie, podział na odmienne orientacje, tak często zabójczy dla działań politycznych, powodował, iż niezależnie od wyniku wojny, zawsze reprezentacja sprawy polskiej była u boku zwycięzców. Istnienie alternatywnej linii politycznej powodowało, iż koszt pozyskania Polaków nigdy nie mógł być mały i symboliczny. Na początku wojny państwa zaborcze wiele deklarowały, ale były to wyłącznie słowa. Po kampanii wołyńskiej Legionów zapewnienia już nie wystarczyły. Powołanie Królestwa Polskiego w listopadzie 1916 r. przez państwa centralne, mimo oburzenia Rosji i jej sojuszników, powodowało, że nikt nie mógł już „licytować” niżej. Nie można było obiecywać autonomii, w grę wchodziło już tylko mniej lub bardziej rozległe państwo. Po trzecie, w kluczowym momencie potrafiono się porozumieć. Wprawdzie wszystkie państwa zaborcze upadły na skutek rewolucji bądź klęski wojennej, jednak nawet tak dogodna koniunktura nie gwarantowała jeszcze sukcesu. Ład wersalski, ilość nowo powstałych państw po 1918 r. tworzą złudne wrażenie, że w tym czasie wolność była czymś na wyciągnięcie ręki. Jednak wystarczy spojrzeć na wschód, aby dostrzec, że nie każda szansa w tym czasie została wykorzystana. Lata I wojny światowej to też czas, kiedy naród ukraiński podjął nieskuteczną próbę wybicia się na niepodległość. Jednak wewnętrzne rozbicie przeważyło nad poczuciem odpowiedzialności za wspólny los. „Scenariusz ukraiński” również pojawił się na horyzoncie sprawy polskiej. W listopadzie 1918 r. Rosja pogrążona była w wojnie domowej, a państwa centralne zmierzały do klęski i wewnętrznego rozprężania, jednak taka dogodna sytuacja nosiła w sobie poważne zagrożenia. Istniały wtedy przynajmniej trzy ośrodki pretendujące do przejęcia władzy w Polsce, każdy z nich dysponował dużym potencjałem. Na terenie utworzonego przez Niemców Królestwa Polskiego rządziła konserwatywna Rada Regencyjna, dysponująca wojskiem liczącym około 12 000 żołnierzy. 7 listopada w Lublinie powstał pod kierownictwem Daszyńskiego tzw. rząd ludowy, który w czasach rewolucji mógł podjąć próbę poderwania robotników. Co więcej, w skład rządu wszedł Rydz-Śmigły, kierujący pod nieobecność Piłsudskiego znacznymi siłami Polskiej Organizacji Wojskowej. We Francji natomiast, przy zwycięskiej koalicji, działał Komitet Narodowy Polski pod kierownictwem Dmowskiego, który dysponował potężną 70-tysięczną tzw. błękitną armią. Nietrudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym ta krótka szansa zostałaby utopiona w polsko-polskim konflikcie, a wolność zostałaby zaprzepaszczona w ogniu rewolucji i wojny domowej.

         Wśród polskich polityków przeważyło poczucie odpowiedzialności. Jak rzadko kiedy ponad partykularnymi interesami dostrzegano cel nadrzędny. Właśnie w listopadzie Józef Piłsudski odegrał swoją historyczną rolę. Nie poparł on rządu Daszyńskiego. W dość niewybrednych słowach odniósł się do faktu udziału w nim jego najbliższych dotychczasowych współpracowników. Kiedy naprzeciw socjalistycznego rządu Daszyńskiego stanęłaby konserwatywna Rada Regencyjna, trudno byłoby znaleźć pole współpracy. Piłsudski powracając z Magdeburga przejął władzę od Rady Regencyjnej, która postrzegała go już nie jako socjalistycznego ideologa, ale jako polityka pragmatycznego. W dalszej kolejności, po tym jak podporządkował mu się rząd lubelski, powołał gabinet bliźniaczo do niego podobny. Jednak dokonał tego w chwili, kiedy kontrolował już aparat i siły zbrojne będące w dyspozycji Rady Regencyjnej. Zachowując właściwą kolejność przejmowania władzy, zapanował nad emocjami, które w polityce nigdy nie są dobrym doradcą. Powołanie już z pozycji dysponenta realnej władzy socjalistycznego rządu Moraczewskiego pacyfikowało rewolucyjne wrzenie podsycane przez bolszewickie porządki w Rosji i rewolucję niemiecką.

         Ostatni akt nastąpił w grudniu 1918 r. Wtedy to napisał Piłsudski sławny list do Romana Dmowskiego, zaczynający się od słów Drogi Panie Romanie…, w którym de facto składał propozycję porozumienia.  Kończył pisząc ważne słowa: Opierając się na naszej starej znajomości, mam nadzieję że w tym wypadku i w chwili tak poważnej, co najmniej kilku ludzi – jeśli, niestety, nie cała Polska – potrafi wznieść ponad interesy partji, klik  i grup. Chciałbym bardzo widzieć Pana między tymi ludźmi. Dmowski przystał na propozycję. Ostatecznie porozumienie polityczne tych dwóch największych antagonistów zawierało dwa elementy: uzupełnienie składu KNP o przedstawicieli krajowych oraz zmianę rządu. W styczniu 1919 r. oba ustalenia zostały wykonane. W Komitecie zasiedli współpracownicy Naczelnika, a w Warszawie powołano rząd Ignacego Paderewskiego.

 

Polska, ale jaka?

 

Jednak spór, w dużej mierze taktyczny (acz nie tylko), z czasów Wielkiej Wojny zyskał nowy wymiar w chwili walki o granice. Piłsudski, trzeba to zaznaczyć, był w większym stopniu dziedzicem Mochnackiego niż Lelewela i jego hasła za wolność naszą i waszą. Program federacyjny w jego optyce był wymogiem polskiej racji stanu i próbą trwałego zlikwidowania niemiecko-rosyjskich kleszczy. Odepchnięcie Rosji od Europy, zminimalizowanie bądź likwidowanie jej obecności nad Bałtykiem i Morzem Czarnym było de facto odbudowaniem układu sprzed panowania Piotra I, miało być likwidacją geopolitycznej fatalności odpowiadającej za upadek państwa i porażki wieku dziewiętnastego. Otoczenie Piłsudskiego o proweniencji lewicowej ukuło hasło prometeizmu, odnowiło hasło Lelewela i stworzyło de facto moralną otoczkę wokół realizowanych przez Naczelnika Państwa celów politycznych. Dmowski konsekwentnie opierał się na paradygmacie nacjonalistycznym, racja narodu wyznaczała w jego perspektywie rację stanu. Możliwe jak największa jednolitość narodowa miała być gwarantem wewnętrznej siły i sprawności państwa. Dostrzegane przez niego zagrożenie niemieckie nie miało charakteru geopolitycznego, ale narodowy. Niemcy, jako naród lepiej rozwinięty, wyżej stojący w hierarchii od Polaków, posiadali względem nas potencjał adaptacyjny, którego pozbawieni byli Rosjanie. To narody były prawdziwymi podmiotami działania historycznego i wyznaczały cele państwa. Tzw. linia Dmowskiego na wschodzie przewidywała bardziej wysunięte na wschód granice niż te osiągnięte na podstawie traktatu ryskiego z marca 1921 r. Co więcej, przewidywała daleko bardziej wysunięte granice, niż wynikałyby one z założeń Piłsudskiego, który był gotowy do ustępstw terytorialnych na rzecz przewidywanych państw sfederowanych z Polską. Trzeba pamiętać, iż o ile Piłsudski próbował samodzielnie, ponad sejmem, zbrojnie wywalczyć federację, to optyka Dmowskiego zwyciężyła ostatecznie w traktacie ryskim. Spór miał jednak poważne konsekwencje praktyczne. Do dziś podnoszony jest zarzut wobec Stanisława Grabskiego o zaniechanie prób pozyskania Mińska mimo uległości delegacji sowieckiej. Jedno z wyjaśnień, sugerowane przez Stanisława Swianiewicza, wskazuje, iż celowo zaniechano boju o Mińsk, aby ostatecznie pozbawić realnych podstaw plan federacyjny. Utracono wprawdzie Kijów, ale istniała efemerydalna Litwa Środkowa, pozyskanie drugiej stolicy – Mińska,  dawałoby jeszcze szansę dla kontynuacji dawnej linii, jej utrata powodowała, iż ambitne plany wschodnie Piłsudskiego utraciły rację bytu. Po pokoju ryskim myśl o rozbiciu Sowietów były kontynowanie jedynie we wspieranym przez Oddział II środowisku prometeistów. Charakterystyczne były słowa Piłsudskiego wypowiedziane w Teatrze Narodowym po dotarciu do niego wiadomości o podpisaniu pokoju w Rydze: Z czego cieszą się te Polaciszki, czy nie rozumieją, że ten traktat jest naszą klęską i że jeżeli nie Lenin, to jego następcy będą rządzić w Warszawie. Nie mylił się.

Jednak w ramach tych rozważań należy zaznaczyć istnienie jeszcze jednego oglądu sprawy polskiej w kontekście geopolitycznym. Było to stanowisko już bez praktycznych konsekwencji. Władysław Studnicki, człowiek przed wybuchem pierwszej wojny światowej związany z zarówno z socjalistami, jak i krótko z narodowcami, stworzył niejako syntezę obu ujęć. Z Piłsudskim podzielał przekonanie o konieczności odrzucenia Rosji jak najdalej od Europy, najlepiej do granic sprzed pierwszego rozbioru. Jednak odrzucał sensowność federacji. Podkreślając narodowotwórcze możliwości państwa, opowiadał się za polonizacją, tutaj zbliżał się do Dmowskiego, jednak dzieliło ich przekonanie o możliwościach państwa w tym zakresie. Autor Myśli nowoczesnego Polaka  doceniając wagę czynnika narodowego, nie przeceniał skuteczności państwa w procesie asymilacji narodowej i wyznaczał jej naturalne granice ekspansji. Studnicki pod wpływem polityki Hansa von Beselera w Warszawie wzmocnił swoje uprzednie stanowisko względem Niemiec. O ile Piłsudski poszukiwał punktu oparcia dla osłabienia Rosji w narodach Europy Wschodniej, to Studnicki – pod wpływem Dmowskiego – niwelował to założenie. W jego miejsce proponował oparcie się o Niemcy. Idea Mitteleuropy sformułowana w latach pierwszej wojny przez Friedricha Naumanna i bez większego powodzenia realizowana przez Beselera, znalazła w Studnickim zwolennika, jednego z niewielu po stronie polskiej. Studnicki zakładał, iż zbliżenie się do Niemiec nie tylko pozwoli nam prowadzić aktywną politykę wschodnią, ale także ma realne podstawy gospodarcze. Uprzemysłowione Niemcy i rolnicza Polska, w jego opinii, uzupełniały się. Oś Berlin – Warszawa była, zdaniem Studnickiego, nie tylko konceptem politycznym, ale ugruntowaną na twardych przesłankach gospodarczych propozycją odbudowy potęgi państw Europy Środkowej.

 

Czy fatum?

 

Odbudowanie państwa polskiego w 1918 r. nastąpiło w chwili krótkotrwałej destabilizacji układu politycznego, który w dużej mierze odpowiadał za zabory i ponad stuletnie pozbawienie Polaków własnego państwa. Rewolucja bolszewicka w Rosji i klęska Niemiec nie zmieniały na trwałe fatalnego układu, który szybko się odtworzył wraz z układem w Rapallo w 1922 r. Połączenie odzyskania niepodległości z procesem trwałej przebudowy układu geopolitycznego Europy Środkowo-Wschodniej nie udało się i zostało zakończone wraz z traktatem ryskim. Nowo powstałe państwo polskie prawie od samego początku musiało istnieć w podobnym do dawnego układzie, którego złowrogość uśmierzała chwilowa słabość sąsiadów, jednak posiadających wielki potencjał do aktualizacji dawnej potęgi. Tzw. ład wersalski i powołanie Ligi Narodów sprzyjały odnawianiu myślenia w kategoriach dziewiętnastowiecznych. Z jednej strony odżyły, nie bezpodstawne, nadzieje na trwałe i skuteczne porozumienie z Francją, już nie przeciwko Rosji, ale Niemcom, z drugiej zaś uwierzono, że polityką europejską przestała rządzić racja siły i w jej miejsce stworzono trwały system prawa. Nad dyplomacją pierwszych lat Drugiej Rzeczpospolitej unosił się duch księcia Adama Czartoryskiego zarówno w swej realistycznej (porozumienie z Francją), jak i idealistycznej (Liga Narodów jako gwarant przestrzegania prawa narodów) wersji. Porozumienie radziecko-niemieckie z 1922 r. mogło nie wydawać się groźne, jednak płynęła z niego zasadnicza nauka, iż dwa kraje: bolszewicka Rosja i zbudowana na gruzach czerwonej rewolucji Republika Weimarska mogą się porozumieć. Zaskoczenie świata układem z Rapallo można tylko porównać z tym wywołanym paktem Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 r. Mimo tej nauki, Polskę, jak i Europę udało się jednak zaskoczyć dwukrotnie.

Dawny paradygmat posiadał swoją realną wagę do czasów paktów w Locarno z 1925 r. i przyjęcia Niemiec do Ligi Narodów. Od tego momentu tzw. ład wersalski tracił rację bytu. Porozumienie z Francją nie okazało się tak niewzruszone, jak zakładano w Polsce. Trzeba pamiętać o tym, iż wejście Niemiec do układu europejskiego wcześniej czy później powodowało wkroczenie doń Rosji. Pojawiali się już aktorzy dramatu, jeszcze nie przydzielono ról. Wraz z Locarno kończył się czas, kiedy kierunek na Francję, podsycany narracją „ligową”, korespondował z procesami międzynarodowymi. Mimo zaklinania rzeczywistości traktatami antywojennymi, stan rzeczy zaczął nabierać innego charakteru.

     Polityka Hitlera w latach 30. to już nie podkopywanie tzw. porządku wersalskiego, rozumianego jako system zabezpieczenia przeciwniemieckiego, ale sprzątanie po nim. Trzecia Rzesza była nie tyle jego niszczycielem, co grabarzem. Piłsudski doskonale wyczuwał ową zmianę klimatu. Jego koncept tzw. wojny prewencyjnej (niezależnie od tego, czy był realnym planem, czy też jedynie „plotką” mającą utemperować Niemcy), pakt o nieagresji, nie tyle z Sowietami, co z Niemcami, miały na celu urealnienie sojuszu z Francją. Polityka równowagi, lub jak kto woli tzw. polityka równych odległości, nie była de facto powrotem do założeń polityki czasów pierwszej wojny światowej, ale zmodyfikowanym kierunkiem profrancuskim. Absolutnie nie zmieniał on nic w głównych determinantach pozycji polskiej, a jedynie dawał czas na przygotowanie do rozstrzygnięć. Kiedy Piłsudski umierał w maju 1935 r., pozycja Polski na arenie międzynarodowej była znakomita. Udało się zablokować tzw. pakt czterech – będący de facto próbą odnowienia dziewiętnastowiecznego koncertu mocarstw, do którego Polacy absolutnie nie tęsknili. Deklaracja o nieagresji z Niemcami ze stycznia 1934 r. zmuszała Francję do innego spojrzenia na Polskę. W połączeniu z układami z Sowietami z listopada 1932 r. (przy założeniu wrogości obu ośrodków, co też nastąpiło po 1933) osiągnięto stan niemal absolutnej równowagi. W ówczesnej sytuacji, w obliczu niemożności trwałego wyeliminowania jednego z groźnych sąsiadów, więcej nie można było uzyskać.

     Jednak natura nie znosi próżni, życie wywołuje konieczność ruchu, równowaga jest pojęciem abstrakcyjnym, w realnym życiu osiąganym niezmiernie rzadko. Zazwyczaj albo zmierzamy do równowagi, albo ją tracimy. To jest zawsze proces.

Po śmierci Piłsudskiego Beck konsekwentnie realizował tzw. politykę równych odległości, mimo zmieniających się okoliczności, a przede wszystkim mimo dynamicznej polityki Adolfa Hitlera, sukcesywnie realizującego swoje cele za południową granicą Polski. W rezultacie na wiosnę w 1939 r., kiedy Beck odszedł od dawnej strategii, Rzeczpospolita od południa była niemal całkowicie otoczona przez państwa będące pod kontrolą Rzeszy bądź jej przychylne. Uzyskanie wspólnej granicy z Węgrami, odtrąbione jako sukces, niewiele zmieniało w chwili dramatycznego pogorszenia się naszej pozycji strategicznej w Europie Środkowej. Po pakcie Ribbentrop-Mołotow i zawarciu sojuszu z Wielką Brytanią w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. został w pełni odtworzony dziewiętnastowieczny model „napoleoński”, kalkulujący wyłącznie na państwa zachodnie, z tą różnicą, iż ukierunkowany był nie przeciw Rosji, ale Niemcom. Trzeba przyznać, iż w tej konstelacji o wiele racjonalniejszy niż w układzie antyrosyjskim. Jednak jego skuteczność uwarunkowana była polityką rosyjską (sowiecką).

Nie przypadkiem Adolf Bocheński zakładał, że wszelka polityka polska zmierzająca do budowania szerszego porozumienia środkowoeuropejskiego, w ujęciu Becka koncepcja tzw. trzeciej Europy, była uwarunkowana rozbiciem niemiecko-rosyjskich „kleszczy”. Podkreślał on, że dystans ideologiczny, tak przeceniany przez polskich decydentów, jest względny, a kierunki wyznaczane przez układ geopolityczny mają charakter o wiele bardziej determinujący. Postulat gry na Niemcy podnoszony przez środowisko „Polityki”, który polegał na podsycaniu antagonizmu pomiędzy oboma sąsiadami i sprzyjanie, być może nawet współdziałanie, z imperializmem niemieckim w kierunku wschodnim, był de facto preludium do prowadzenia samodzielnej polityki w regionie, nad którą nie ciążyłoby podwójne ciśnienie mocarstw totalnych. Przestrogę przed destrukcyjnym dla polskiej strategii wpływem polityki Rosji sformułował także Władysław Studnicki w swojej kasandrycznej książce W obliczu nadchodzącej II wojny światowej z czerwca 1939 r.

     Polityka ministra Becka w 1939 r. odzwierciedlała nastroje opinii publicznej i elit politycznych. Opozycja, o ile mogła być krytyczna w stosunku do faktu ochłodzenia relacji z Francją po 1934 r., całkowicie zgadzała się z przyjętym kierunkiem antyniemieckim i jego naturalnym punktem oparcia. Beck pozyskał do sojuszu dwa najpotężniejsze kraje europejskie – co warto podkreślić, potencjał Francji i Anglii oparty był na światowym potencjale kolonialnym. Niestety, nieuwzględnienie Rosji niwelowało poważnie skuteczność tej rozgrywki. O ile nie przekreślało planów rozpoczęcia konfliktu na dużą skalę mającego na celu likwidację zagrożenia niemieckiego, to przesądzało o losie Polski w tym konflikcie. 3 września 1939 r. Republika Francuska i Królestwo Wielkiej Brytanii wypowiedziały wojnę III Rzeszy, jednak wbrew deklaracjom ich bezpośrednie cele były związane z pokonaniem Hitlera, a nie ocaleniem Rzeczpospolitej.

Z racji tego, że do wojny Polska wchodziła jako suwerenny podmiot polityczny, trudno było zastosować elastyczną strategię z czasów pierwszej wojny światowej, przypomnijmy taktykę zwycięską. Istniało scentralizowane przywództwo polityczne, nie było podziału na odmienne orientacje, nie realizowano zasady bliskich celów – utrzymując do samego końca cele maksymalne. Własne państwo narzucało już inne reguły politycznej gry, tak jak regularna armia ogranicza spectrum działania, które poszerza się odwrotnie proporcjonalnie do potencjału. „Partyzantka”, przenosząc na teren dyplomacji terminologię wojenną, jest zawsze ostatecznością, jest bronią słabszych, czasami jednak skuteczną. Jedno pytanie zasadniczo pozostaje otwarte: na ile w czasie II wojny światowej zmieniał się status pozycji Polski? Czy aby z pozycji samodzielnego podmiotu nie spadliśmy szybko, na pozycję, w której dogodna byłaby metoda „partyzanta”? Czy dostrzeżenie zmiany statusu nie pociągałoby za sobą zmiany strategii na tę bliższą czasom legionowym? Krótki zestaw pytań, jednak kluczowych dla rozpoznania niedawnej historii, historii klęski.

 

***

Tekst powstał w ramach projektu Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.