O kwestii wschodniej. Mowa przy dyskusji nad wnioskiem Komisji Budżetowej o udzielenie rządowi kredytu na cele mobilizacji armii

Julian Dunajewski

Julian Dunajewski

Julian Dunajewski

(1822-1907), ekonomista, polityk konserwatywny, minister skarbu Austrii.

Szanowna Komisja budżetowa wnosi[1], aby Wysoka Delegacja oświadczenie Jego Eks. Pana Ministra spraw zagranicznych[2] powzięła do wiadomości. Przeciw wnioskowi temu nie mam co nadmienić, zgadzam się na niego, niezupełnie jednak zgadzam się na uwagę komisji, że nie ma tu zresztą żadnego powodu do zastanawiania się nad treścią tego oświadczenia. Szanowna Komisja, jeśli dobrze pojmuję jej sprawozdanie, tylko co do samej siebie, tylko w zakresie swojej kompetencji postanowiła nie wszczynać rozpraw takich.

Julian Dunajewski

Julian Dunajewski

(1822-1907), ekonomista, polityk konserwatywny, minister skarbu Austrii.

Każdemu jednak członkowi tej wysokiej delegacji wolno objawić swoje zapatrywania i mniemania o tym oświadczeniu, tudzież o przebiegu sprawy wschodniej, jakiego może spodziewać się należy. Nie dla krytykowania polityki zagranicznej wysokiego rządu przez wysoką delegację, co do mnie przynajmniej zamiaru takiego nie mam, bo pomny jestem słów, że nic łatwiejszego od krytyki, a nic trudniejszego od sztuki, mianowicie trudnej sztuki kierowania sprawami zagranicznymi państwa takiego, jak monarchia austro-węgierska; już dlatego, że reprezentanci ludu nie mogą znać dokładnie przeróżnych krzyżujących się wzajemnie i przeciwnych sobie prądów, które sternikowi polityki państwa częścią zwalczać, częścią na właściwe tory sprowadzać wypada; ale i dlatego jeszcze, że wedle oświadczenia, o którym tu mowa, kongres europejski ku uregulowaniu spraw wschodnich niebawem ma się zebrać[3], a wspólny wszystkich ludów monarchii austro-węgierskiej interes wymaga, aby reprezentant jej stanął na tym kongresie nie tylko zasobny w środki materialne, na jakie stać monarchię tak wielką, jak austro-węgierska, lecz także poparty tą powagą moralną, jaką nadaje mu przychylny głos reprezentacji ludów.

Ze stanowiska jednak reprezentanta ludu jest to z jednej strony po prostu obowiązek, aby wyłuszczył zapatrywania, którymi powoduje się przy oddaniu głosu, z drugiej strony zaś nie może przecież być bez pożytku, że i reprezentant polityki zagranicznej dowie się o owych prądach i mniemaniach, o owych obawach i nadziejach, które wiążą się z jego działalnością, z jego kierownictwem polityki zagranicznej w przeróżnych warstwach ludności.

Wszakże już stary statysta z Florencji[4], uchodzący często jeszcze za wzór dla nowożytnej sztuki dyplomatycznej, powiedział, że kto stoi na wyżynach władzy, podobny jest do wędrowca, który znajduje się na wierzchołku góry i ma pogląd na kraj w ogólności, ale może nie dostrzega tu i ówdzie cząstek i szczegółowych konfiguracji, z których całość się składa; kto zaś pozostaje na skromnym u stóp góry stanowisku, może nie ma poglądu dobrego na całość, ale dokładniejszą szczegółów świadomość, o ile własne oko jego sięga.

Aby wyłuszczyć tu zapatrywania i przekonania tej przynajmniej ludności, którą ja znam, pozwolę sobie prosić wysoką delegację, aby zechciała poświęcić życzliwą wywodom moim uwagę.

Polityka austriacka po kongresie z r. 1815 postępowała w kierunku potrójnym. Mieliśmy politykę włoską, niemiecką i wschodnią. Było to z konieczności następstwem dziejowego rozwoju państwa, jak nie mniej skutkiem samego jego położenia geograficznego.

Powody historyczne tłumaczą dostatecznie, dlaczego ówczesna polityka austriacka zwrócić się musiała głównie w stronę Włoch i Niemiec, żeby tam wpływu swojego strzec, rozszerzać go i zachować. W sprawach wschodnich była polityka ta raczej przeczącą i obronną tylko. Zbyt zatrudniona na zachodzie i południu, nie mogła w tamtą stronę rozwijać wielkiej czynności, i jeżeli ją dobrze widzę i pojmuję, dbała przede wszystkim o utrzymanie status quo na wschodzie.

Mieć z tamtej strony spokój i bezpieczeństwo, to było całe jej żądanie i staranie. Ale odkąd w skutku nieszczęść spadłych po kolei na Austrię w ostatnim okresie czasu, Włochy i Niemcy stanęły poza zakresem jej władzy i wpływu[5], pozostała Austrii osłabionej, jak to dostojne zgromadzenie zapewne przyzna, ale jak się spodziewam niezłamanej, jedna tylko alternatywa: albo trzymać się z dala od wszystkich spraw europejskich i poprzestać na skromnym życiu wewnętrznym, albo politykę zagraniczną zwrócić na wschód z całą siłą, jaką państwo rozrządzać może.

Pierwsze nie byłoby może dobre, a dla wielkiego państwa nie byłoby z pewnością możebnym. Wielkie państwo a polityka mała i zaściankowa, to sprzeczności, które nigdy, przynajmniej trwale i na długo, zgodzić się nie dadzą.

Nie samym chlebem żyje człowiek, już Pismo Święte to powiedziało, a nie samą skromną wewnętrzną domową pracą żyją wielkie państwa. Nawet gdyby sąsiednie państwa, co się wcale przypuścić nie da, nie przeszkadzały takiemu skromnemu cichemu bytowi, to samemu rozwojowi oświaty i cywilizacji wewnątrz monarchii nie wyszłoby to na pożytek, gdyby monarchii tej tak wielkiej zakreślić na długo takie ciasne koło drobnych zadań i celów.

Jedno więc tylko pozostaje, a tym jest polityka wschodnia.

Co do mnie przynajmniej, z niemałym zaspokojeniem powziąłem do wiadomości to, co JE. Pan Minister spraw zagranicznych w objaśnieniach swoich ze szczególnym wypowiedział naciskiem, to mianowicie, że nie jest bynajmniej interesem Austrii ani Węgier ludom żyjącym pod panowaniem tureckim kłaść tamy i przeszkadzać w ich rozwoju. Nie raz i nie dwa powtarzał sternik polityki zagranicznej przed tym dostojnym Zgromadzeniem, że nikt nie może od Austrii żądać, ażeby krwią i groszem swoich poddanych zasłaniała niepodległość Turcji albo jej złe rządy. Zasadę tę rozumiem doskonale, i widzę w niej znak dodatniej, twierdzącej polityki austriackiej monarchii w stosunku do spraw wschodnich.

Taką politykę wskazuje już jasno i wyraźnie sama historia Austrii. Szanować prawo wewnątrz i na zewnątrz, szanować osobistą wolność, uznawać ludzką godność w ludziach czy w ludach, słowem być przedstawicielem, krzewicielem i opiekunem cywilizacji zachodniej, to były te zasady, mocą których dom austriacki doszedł niegdyś do swojego wielkiego górującego w Europie stanowiska i znaczenia, i mocą tych zasad także, jeżeli je dalej na wschód rozszerzać zacznie, może Austria teraz zdobyć sobie przyszłość szczęśliwą i wielką.

Jeżeli to zrobi, stanie się Austria w naszych czasach taką przednią strażą, Wschodnią Marchią Europy, jaką w swoim czasie była dla Cesarstwa Niemieckiego kolebka dzisiejszej monarchii, arcyksięstwo austriackie. To zdaje mi się są ogółem wziąwszy te zasady, których się Austria w swojej polityce zagranicznej trzymać powinna. Ale w wykonywaniu tej polityki i w jej dalszym rozwijaniu musi Austria koniecznie – jak się to z natury rzeczy w życiu państw jak ludzi pojedynczych zdarza – napotkać przeciwników tych zasad i tych interesów. Nieunikniona to kolej rzeczy ludzkich, i nauka, którą ja przynajmniej wyczytałem w historii Europy, że cywilizacja zachodnia musi koniecznie zderzyć się i zajść w spór z przeciwnymi dążnościami Wschodu. A zwłaszcza też od końca XVIII wieku, kiedy państwo jedno podobnym zadaniem żyjące – Rzeczpospolita Polska – ubyło, od tego czasu Wschód, państwo rosyjskie mianowicie, ciąży i ciśnie coraz większą wagą i siłą na Austrię. Ciśnienie to zaś i prężenie tym groźniejsze, że nad długą tych dwóch państw granicą mieszkają ludy pokrewne i blisko z sobą złączone.

Groźba ta i niebezpieczeństwo nie może lepiej i trafniej streścić się i sformułować, jak w tym słowie nowszej europejskiej historii bynajmniej nieobcym, w słowie „schizmatyckie i panslawistyczne dążności”.

Wiem dobrze, że w tych nowszych czasach rządy europejskie nie dają się powodować względami wiary lub wyznania: ale to rzeczy nie zmienia. Co na spodzie, między ludem, porusza umysły i objawia się jako uczucie, jako wiara, religia, wyznanie, choćby nawet jako przesąd i zabobon, to u góry, na szczytach władzy uważanym bywa najczęściej, dziś jak dawniej, za dogodne polityczne narzędzie, i bywa także jako środek działania i rozszerzenia władzy używane.

Jeżeli na to potrzeba dowodu, to pozwolę sobie tylko przypomnieć, że ten ruch religijny tak wielki i skutkami brzemienny, który niegdyś w Niemczech reformacją nazwano, służył ówczesnym książętom Rzeszy do rozszerzania swoich posiadłości, do wyłamania się spod zwierzchności cesarza, wreszcie do wyparcia potęgi austriackiej z Niemiec.

Do podobnych celów zmierzają na Wschodzie te dążności, które określiłem jako schizmatyckie i panslawistyczne. Nie do mnie należy ani tu jest miejsce wchodzić we wszystkie głębokie różnice nauk i instytucji kościoła greckiego, tak jak się w Rosji wykształcił i przemienił, od prawideł i dążności chrześcijańskich wyznań na Zachodzie. Ale to przynajmniej niech mi się godzi powiedzieć, że gdzie państwo jakieś robi sobie środek politycznego działania z braku wszelkiej nauki, wszelkiego wpływu na obyczaje, na moralność mas ludności, tam dla państw sąsiednich niebezpieczeństwo powstać musi, a to tym groźniejsze, im ściślej u przeciwnika złączona jest władza świecka z duchowną.

Jest to charakterystyczną, a nie dość dostrzeganą własnością i cechą kościoła grecko-prawosławnego w Rosji, że on u obcych narodów inną religią uznaje, a przynajmniej znosi, ale u Słowian nie cierpi, nie znosi żadnej religii, żadnego wyznania, uważając je jakoby za sprzeczne i przeciwne rosyjskiemu celowi. Słowianie powinni wszyscy wyznawać prawosławie, im ta jedna religia jest pozwolona, bo ta jedna może być środkiem do stopienia wszystkich plemion słowiańskich w jedną masę, do rozszerzenia granic tego państwa i panowania tego kościoła.

Jeżeli dostojne Zgromadzenie życzy sobie ujrzeć jaki na to dowód, to przypomnę mu tylko, że zanim Rosja wyprawiła się na swoją wojnę z Turcją w roku 1854, postarała się wcześnie, na lat dziesięć z góry, o to, by w dawniej na Polsce zabranych krajach, kościół grecko-katolicki z Rzymem złączony – jakże się tu parlamentarnie wyrazić – aby Kościół unicki… usunąć. A zanim dzisiejsza kwestia wschodnia wyszła na wierzch, powtórzyły się te same dążności i czynności, te same kroki, tylko w formach nierównie sroższych i w daleko większych rozmiarach, na ludności unickiej w Królestwie Polskim, tuż przy samej granicy austriackiej.

Ruch ten zaś nie zatrzyma się, dopóki mu kto nie postawi dostatecznej tamy.

Nie chcę tutaj dochodzić, w jakiej chwili najnowszych dziejów ruch ten był popierany przez sfery rządzące w Rosji, a w jakiej znowu wbrew ich woli lub przynajmniej mimo ich woli szedł naprzód: ale faktem jest to, że on nie spoczął i nie spoczywa, że podziemna praca podkopywania nie ustała nigdy na chwilę w krajach podległych Najjaśn. Panu, i nie ustanie, dopóki ostatnia grecko-katolicka metropolia, to jest lwowska, także podkopaną nie zostanie.

Takie jest powszechne przekonanie ludzi poważnych a Cesarzowi[6] i państwu szczerze przychylnych, w tych kołach, w których ja pojęcia i przekonania swoje wyrabiałem. Sam zresztą rząd cesarski, przynajmniej rząd tej austriackiej połowy państwa, wie coś, jak sądzę, o tym, że ta podziemna robota przeszła już poza granice Galicji, i że się dalej szczęśliwie prowadzi. A że dążności te są takie, jak je tu określiłem, na to nowego dowodu dostarczają preliminaria pokoju w San Stefano[7], o którym, i z powodu którego, Pan Minister spraw zagranicznych udzielił nam swoich zapatrywań i wyjaśnień.

Cóż bowiem widzimy w warunkach tego pokoju? Oto powiększenie lub utworzenie takich państw, których zarząd z góry opisany i postanowiony ma być, jeżeli nie zupełnie taki sam, jak zarząd sąsiedniej Rosji, to w najlepszym razie do tamtego bardzo podobny. W zamiarze pomienionych preliminariów pokoju ma to być posterunek naprzód wysunięty, a tak silny, że zachwiać może najsilniejszą nawet budową państw sąsiednich, jeżeli się zawczasu środków zaradczych przeciw temu nie przedsięweźmie.

Zajęcie tych właśnie części Turcji i małych państw jej podległych, które od roku 1815 każdy minister spraw zagranicznych w Austrii uważał za noli me tangere [nie dotykaj mnie!] austriackiej polityki, zwłaszcza też zamiar zajęcia ich na dłużej, dowodzi znowu tej samej zawsze myśli.

A gdyby potrzeba tych dowodów jeszcze więcej, to mamy jeszcze tę pieczołowitość, jaką preliminaria pokoju otaczają prawosławną cerkiew, przekraczając nawet granice przyszłej Bułgarii, jak świadczy punkt odnoszący się do góry Athos. Wszystko to stwierdza, że warunki tego pokoju są tylko wynikiem i wyrazem powszechnych w Rosji schizmatyckich i panslawistycznych dążności.

Wobec takiego planu, nie może być inaczej, jak że pokój ten w najwyższym stopniu zaniepokoić musiał tych, którym zagraża najbliższe i największe niebezpieczeństwo.

Przypisując oczywiście wszystkim członkom tej delegacji jednakowe prawo do sądzenia polityki austriacko-wę­gierskiej i najwytrawniejsze o niej zdanie, muszę przecież powiedzieć otwarcie, że jako poseł tej prowincji, która najbliżej z Rosją graniczy, z położenia mego najlepiej mogę niebezpieczeństwa te znać, a przeto wskazać i obawę ich wzbudzić.

Nie sama tylko historia narodu, do którego należę, ale i bezpośrednie codzienne doświadczenia i te tysiączne związki wszelkiego rodzaju (rodzinne, majątkowe itp.), które nas łączą z rodakami naszymi pod panowaniem rosyjskim, dają nam prawo – nikomu nie ubliżając, ani się nad nikogo nie wynosząc – w tych właśnie sprawach być pewną powagą. Nasza znajomość rzeczy usposabia nas właśnie dobrze do wskazania i uzasadnienia tych trosk i obaw, które dla monarchii austriackiej skutkiem jej składu, jej położenia i jej naturalnego ciążenia ku wschodowi, mają doniosłość stanowczą i rozstrzygającą. Nie można się też dziwić temu, że u nas ludność cała z wielką radością dowiedziała się o tym, iż wedle oświadczenia Pana Ministra, rząd cesarski uważa warunki pokoju San-Stefańskiego za absolutnie niezgodne z interesami monarchii austriackiej.

Pan Minister sam wskazał w przemówieniu swoim te punkty traktatu, przeciw którym stanowczo i jak najsilniej zamierza wystąpić. Są to te, które dotyczą niezaprzeczenie najżywotniejszych interesów Austrii i Węgier lub im nawet zagrażają, ale tylko od wschodnio-południowej granicy. Sądzę jednak, że wedle zdania bardzo rozpowszechnionego, usunięcie tych warunków pokoju jedynie, lub nawet udaremnienie tych tylko planów, nie wystarczy na to, by monarchię austriacko-węgierską, a w dalszej konsekwencji i Europę od tych niebezpieczeństw naprawdę i na zawsze zasłonić.

Jeżeli co w oświadczeniu Pana Ministra mogło słusznie przyjętym być z radością, to przede wszystkim jego przyrzeczenie, że na kongresie starać się będzie o zaprowadzenie trwałego pokoju. Zbytecznie mówić, że w całym państwie austriackim nie ma nikogo, czy między tymi, którzy o sprawach państwa jako tako myśleć umieją, czy między wielką masą ludności pracującej, która się polityką nie zajmuje, nie ma nikogo, kto by trwałego pokoju nie powitał z radością. Ale trwałym może pokój być tylko wtedy, kiedy usunięte będą ile możności powody trwałej i ustawicznej niespokojności.

To dostojne zebranie nie będzie, mam nadzieję, dziwić się temu, że ludność, mojego zwłaszcza rodzinnego kraju, od początku dzisiejszych zawikłań zrozumieć tego nie może, jakim sposobem państwa europejskie, które tak troskliwie zajmują się losem Bułgarów i Serbów, i tym – zamiar z pewnością najchwalebniejszy – chcą do pozyskania i zabezpieczenia praw ich dopomóc, jakim sposobem mogą nie widzieć tego, że naród i liczniejszy nierównie i inaczej przecie około europejskiej cywilizacji zasłużony, i po tysiącu latach swojej historii więcej przecie znany i znaczący, nie ma żadnych praw zgoła, i to pod tym samym rządem właśnie, który na swoim sztandarze wypisał jako hasło przywracanie praw poza granicami swego państwa. Tego przecież pojąć nie można, jakim sposobem, jeżeli wolno użyć tego porównania, towar jakiś uznany jest za dobry do wywozu za granicę, ale konsumpcja jego w kraju samym zabroniona jest najsurowiej i wszelkimi możliwymi środkami tłumiona. I temu też nie można się dziwić, ani ludności naszej brać za złe, że widząc, jak od lat całych wszystkie mocarstwa europejskie biorą w opiekę Izraelitów w Rumunii, słysząc, jak świeżo jeszcze J. Esc. Pan Minister spraw zagranicznych obiecywał sprawą ich zająć się jak najtroskliwiej, nie może pojąć, dlaczego inny lud, prawda, że nie starozakonny, nie miałby mieć prawa do podobnych względów, do podobnej ze strony państw europejskich troskliwości?

Z tych powodów i w tej myśli, wychodziliśmy zawsze, moi towarzysze i ja, przy rozprawach austriackiej Rady Państwa z tego stanowiska, że rozwiązanie tak zwanej kwestii wschodniej i uspokojenie prawdziwe i trwałe nie da się osiągnąć nigdy, dopóki państwa europejskie (już z mocą traktatów mające po temu wszelkie prawo) nie ujmą się tak za prawami i interesami Polaków pod rządem rosyjskim, jak się teraz ujęły za Słowianami tureckimi.

W tej myśli podaliśmy przed niedawnym czasem interpelację do ces. rządu: usłyszeliśmy odpowiedź, że kongres ma się wyłącznie zająć właściwą kwestią wschodnią, czyli raczej ściśle tylko samą turecką. Nie po to wspominam o niej, by wytaczać zarzut przeciw kierownictwu spraw zagranicznych: pojmuję doskonale tę konieczność ostrożności, w jakiej znajduje się Pan Minister. Tuszę tylko, że on znowu ze swojej strony zrozumie, iż poseł, reprezentant narodu, do ostrożności tak wielkiej nieobowiązany, winien jest sobie i narodowi, którego jest posłem, wypowiedzieć otwarcie te troski i obawy przed tak poważnym, a w wielkim mocarstwie najwyższym areopagiem.

Dostojna delegacja uchwaliła tylko co kredyt 60 milionów. Oczywiście, nie jako środek konieczny do utrzymania lub zawarcia pokoju, ale też i nie na to, by prowadzić wojnę. Na pokój nie potrzeba tych 60 milionów, na wojnę potrzeba o wiele razy więcej. Co nas czeka w przyszłości po kongresie, tego oczywiście nie wiem, ale przypuszczać muszę różne przypadki i różne możliwe obroty spraw. Być może, że sam Pan Minister spraw zagranicznych, gdyby mógł mówić tak swobodnie i otwarcie jak ja, odpowiedziałby na powyższe pytanie tak samo: Ja także nie wiem. Zna się tylko zamiary, cele – skutki są w wyższej mocy. Gdyby więc, a i to być może, kongres do zamierzonego skutku nie doprowadził, gdyby te 60 milionów miały być pierwszym krokiem na innej drodze, na drodze – jak to sam Pan Minister w komisji budżetowej przypuszczał – stanowczej i czynnej obrony prawdziwych interesów monarchii, na ten przypadek pozwalam sobie wyrazić zdanie nie własne tylko, lecz bardzo rozpowszechnione, że w takim zbiegu okoliczności ten, kto stać będzie u steru spraw zagranicznych monarchii, będzie musiał liczyć się ze zdaniami i uczuciami rozmaitymi, różnych ludzi lub krajów.

Parę lat temu, kiedy Delegacje zasiadały w Peszcie, słyszałem, pamiętam, z ust Jego Ekscelencji to dowcipne porównanie, że sprawy zagraniczne są grą, a w tej jak w innej z odkrytymi kartami wygrać nie można. To rozumiem doskonale. Ale sądzę, że przychodzą czasem takie w historii chwile, w których gra najlepsza do wygranej prowadzić nie może, jeżeli chce koniecznie być grą matematycznie pewną. Kiedy zaś taka chwila przyjdzie, trzeba umieć się na niej poznać i przypomnieć sobie przysłowie: qui ne risque rien n’a rien [kto nic nie ryzykuje, nic nie ma]. Kto nic na kartę postawić nie chce, ten z pewnością nic nie wygra, a kto w życiu ludów chce stawiać na kartę i przedsiębrać, ten musi ludom wskazać wielkie zadania i cele. Prawda, że ludy austriackie posłusznie zawsze stawały na głos cesarza, i tak samo, sądzę, zawsze staną: przecież w ważnych i trudnych chwilach nie dość jest posłuszeństwa i wierności, trzeba zapału. Ten zaś znajduje się tam tylko, gdzie są istotnie wielkie zadania i cele: a wystąpienie stanowcze i śmiałe jest podobno zawsze najlepszym środkiem (proszę wybaczyć, jeśli się mylę, nie jestem dyplomatą z profesji) do utrzymania dawnych, wiekami utwierdzonych, a pozyskania nowych sprzymierzeńców.

Jeżeli zaś skończy się na pokoju, to w takim razie życzeniem tych, których ja tu reprezentuję, byłoby, ażeby słowa Pana Ministra stały się rzeczywistością, ażeby to był naprawdę pokój trwały, a taki, jeszcze raz to powtarzam, nie jest i nie będzie naszym zdaniem możliwym, dopóki nie będzie pewności i rękojmi, że te dążności, o których mówiłem, monarchii, a nawet i równowadze europejskiej niebezpieczne, nie będą wzdłuż całej północno-wschodniej granicy państwa poskromione i ujęte w karby. To zaś nie może się stać inaczej, jak tylko przez poszanowanie tych praw i interesów, o których wyżej wspomniałem.

Jako prostemu tylko reprezentantowi ludności, powtarzam, było mi to rzeczą stosunkowo łatwą dać wyraz tym zapatrywaniom, życzeniom i obawom, co dla ministra spraw zagranicznych, a jeszcze przed kongresem, jest rzeczą wprost niemożliwą. Ministrowie angielscy, o ile wiem, nie mówili nigdy jaśniej i wyraźniej i nie zapuszczali się więcej w szczegóły, jak kierownik naszych spraw zagranicznych, choć jasnym jest jak słońce, że Anglia już wskutek samego swego położenia nierównie mniej ma względów do zachowania aniżeli Austria.

Wypowiedziałem tu przekonania moich rodaków. Mniemam, jak już raz nadmieniłem, że miałem po temu prawo i obowiązek. A sądziłem się tym bardziej w tym prawie i w tej możności, że przemawiam do rządu mającego na kongresie występować w imieniu Monarchy, który przez osobliwszą łaskę swoją i pieczę około dobra naszego narodu, zjednał sobie na drodze pokojowej serca ludności polskiej.

 

*  *  *

Julian Dunajewski (1822-1907), ekonomista, polityk konserwatywny, minister skarbu Austrii. Urodził się 4 czerwca 1822 r. w Stanisławowie, jego bratem był kardynał Albin Dunajewski. Studiował prawo na uniwersytecie w Wiedniu, a następnie we Lwowie. Po studiach był asystentem w katedrze Umiejętności Politycznych i Statystycznych UJ. W roku 1850 uzyskał tytuł doktora praw na UJ, zaś pięć lat później mianowano go profesorem Akademii Prawa w Preszburgu (obecnie Bratysława). W 1860 r. otrzymał tytuł profesora Uniwersytetu Lwowskiego, a w roku następnym – profesora nauk politycznych i statystyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wykładał nauki polityczne, ekonomię, statystykę, prawo karne i administrację. Dwukrotnie był dziekanem Wydziału Prawa UJ (1862-1863 i 1867-1868) i trzykrotnie rektorem (1864-1865, 1868-1869, 1879-1880) i prorektorem (1865-1866, 1869-1870, 1880-1881) krakowskiej uczelni. W 1871 r. został członkiem Akademii Umiejętności. W 1864 r. zasiadł w galicyjskim Sejmie Krajowym we Lwowie, a w 1873 r. (i zajmował tam miejsce już do końca życia) w Radzie Państwaw Wiedniu. Zaangażował się w zmagania z centralizmem niemieckim, popierał orientację austro-polską. Szczególną uwagę poświęcał sprawom budżetowym i reformie administracyjnej Galicji. W latach 1880-1891 był ministrem skarbu Austrii – jako pierwszy kierownik tego resortu zlikwidował deficyt budżetowy i uzdrowił finanse. W uznaniu tych zasług Franciszek Józef I odznaczył go m.in. Wielkim Krzyżem Orderu Św. Szczepana i Wielką Wstęgą Orderu Cesarza Leopolda. Julian Dunajewski zmarł 9 listopada 1907 r. w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Rakowickim. Napisał m.in.: O instytucjach gminnych (1850), Ziemia i kredyt. Studium ekonomiczne (1864), Zarys organizacyjny władz administracyjnych w Galicji (1871, z Wiktorem Kopffem i Dionizym Skarżyńskim), Wykład ekonomii politycznej (1935).

Pierwodruk prezentowanego wystąpienia: Mowa Posła Dunajewskiego przy dyskusji nad wnioskiem Komisji Budżetowej o udzielenie Rządowi kredytu na cele mobilizacji armii, „Przegląd Polski” 1878, t. 49, s. 281-289, tytuł pochodzi od redakcji.

 

*  *  *

Tekst opracowany w ramach projektu: Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 

[1] Wystąpienie Dunajewskiego miało miejsce na 12. posiedzeniu Delegacji Austriackiej Rady Państwa, 4 czerwca 1878 r.

[2] Gyula Andrássy (1823-1890) – polityk węgierski, uczestnik powstania 1848-1849 r., po powrocie z przymusowej emigracji zaangażował się w forsowanie politycznymi metodami wyodrębnienia stanowiska Węgier w monarchii habsburskiej, co udało się w 1867 r., gdy powstały dualistyczne Austro-Węgry, w których Andrássy był pierwszym premierem Węgier (1867-1871). W latach 1871-1879 był ministrem spraw zagranicznych Austro-Węgier.

[3] Kongres berliński (13 czerwca-13 lipca 1878), w którym uczestniczyły Rosja, Niemcy, Austro-Węgry, Francja, Wielka Brytania, Włochy i Turcja. W wieńczącym go traktacie zrewidowano częściowo zapisy korzystnego dla Rosji traktatu z San Stefano (3 marca 1878 r.), ograniczono rozmiar autonomicznego Księstwa Bułgarskiego i ustalono stworzenie autonomicznej prowincji Rumelia Wschodnia w ramach Imperium Osmańskiego. Traktat uznawał pełną niepodległość Rumunii, Serbii i Czarnogóry, ponadto Austro-Węgry otrzymały prawo administrowania prowincjami Bośni i Hercegowiny.

[4] Niccolò Machiavelli (1469-1527) – florencki myśliciel polityczny, historyk, dyplomata, autor jednego z najbardziej kontrowersyjnych dzieł w dziejach myśli politycznej – Księcia (1534), który ściągnął na Machiavellego oskarżenia o cynizm i hołdowanie w polityce wyłącznie wymogom skuteczności, choć bywa też uważany za jeden z najlepszych traktatów politycznych, ukazujący realne mechanizmy władzy.

[5] Dunajewski nawiązuje tu do przegranych przez Austrię wojen z Prusami (w 1866 r.) i z Francją i Królestwem Sardynii (1859 r.).

[6] Franciszek Józef I (1830-1916) – cesarz Austrii od 1848 r. z dynastii Habsburgów. Za jego panowania monarchia habsburska straciła na rzecz Prus prymat w sprawach niemieckich i znacznie ograniczyła swe wpływy w Europie. W polityce wewnętrznej ścierały się tendencje centralistyczne i decentralizacyjne. Ostatecznie monarchia została przekształcona w duchu autonomicznym, dzięki czemu zwiększyły się uprawnienia poszczególnych krajów koronnych, choć nie w stopniu odpowiadającym aspiracjom wszystkich narodów ją współtworzących.

[7] Wstępny traktat pokojowy kończący wojnę turecko-rosyjską 1877-1878 r. podpisano 3 marca 1878 r. w San Stefano. Na jego mocy spod panowania tureckiego wyzwolona została Bułgaria, uznano też niepodległość Czarnogóry, Rumunii i Serbii. Rosja zyskała ziemie na Kaukazie Południowym (m.in. Kars) oraz południową Besarabię (poza wyspami w delcie Dunaju). Turcja zobowiązała się też do wypłacenia Rosji 310 milionów rubli kontrybucji. Mocarstwa zachodnie, wobec tego, że postanowienia z San Stefano bardzo wzmacniały Rosję na Bałkanach, doprowadziły do ich zmiany na kongresie berlińskim.