Ogólne położenie międzynarodowe Polski

Stanisław Bukowiecki

Stanisław Bukowiecki

(1867-1944), prawnik, polityk, w II RP współtwórca i prezes Prokuratorii Generalnej.

Parokrotnie już w toku pracy niniejszej powoływałem się na położenie geograficzne Polski jako na motyw takiego lub innego punktu programowego i teraz muszę jeszcze do przedmiotu tego nawiązać rozważania ogólnej sytuacji międzynarodowej Polski i jej stosunku do państw obcych. Powrót do sprawy położenia geograficznego winien być zrozumiały wobec tego, że stanowi ono szczególny rys znamienny Polski, charakteryzujący jej stan w sposób wybitnie ujemny. Wszelkie inne kategorie, z którymi mamy przy opracowywaniu zasadniczego programu politycznego do czynienia, są kategoriami mniej lub więcej zmiennymi, ale położenie geograficzne jest czymś w świecie ludów osiadłych prawie absolutnie stałym, zmieniać się mogą stosunki międzynarodowe, koniunktury polityczne, formy rządu, ale to, że Polska ma za sąsiadów Niemcy i Rosję, i że każdy z tych sąsiadów jest znacznie liczniejszy, a zatem potencjalnie silniejszy od Polski, to jest fakt niezmienny, wobec którego staliśmy od początku naszych dziejów, wobec którego zginęliśmy i do życia wskrzeszeni znów wobec tego stoimy faktu. Jeżeli można mówić o położeniu geograficznym absolutnie złym, to jest nim chyba polskie, podobnie jak na przeciwnym krańcu położenie Anglii za absolutnie dobre uważać by można.

Stanisław Bukowiecki

(1867-1944), prawnik, polityk, w II RP współtwórca i prezes Prokuratorii Generalnej.

Ujemność naszej sytuacji powiększa jeszcze okoliczność, że od naszych wielkich sąsiadów z zachodu i wschodu nie odgradzają nas żadne przeszkody naturalne, wobec czego linia graniczna nie jest naturalnie stałą, ale ulegać może wahaniom zależnym od wzajemnego stosunku sił politycznych, że wyjście na morze mamy niezmiernie ciasne, że wyjście to rozgradza Niemcy jako masę etnograficzną, a obecnie i jako państwo, co wpływać musi na ciągłą wrogość stosunków, że granicę naturalną mamy tylko od jednej ściany południowej. Przy roztrząsaniu tego przedmiotu wskazuje się często właśnie na Niemcy jako na kraj, który w takim samym położeniu geograficznym doszedł był jednak do wielkiej potęgi. Zapewne jest tutaj wiele analogii; Niemcy mają także granice od wschodu i zachodu otwarte, mają zaś za sąsiadów wrogo dla siebie usposobioną Francję na zachodzie, a Polskę na wschodzie. Jednakowoż i różnice są ogromne. Cała północna granica Niemiec to Morze Bałtyckie i Północne, to ostatnie zupełnie otwarte. Sąsiad zachodni – Francuzi, wprawdzie wielka potęga, ale w każdym razie liczebnie znacznie od Niemiec słabsza, a co do Polski, to stosunek sił potencjalnych, bo o takie głównie w programie zasadniczym chodzi, pomiędzy obu tymi państwami jest przecież jasny. Poza tym Niemcy otoczone są takimi państwami, które do nich obecnie pretensji już nie mają, gdy tymczasem większość sąsiadów Polski różne do niej rości pretensje. Wreszcie Niemcy jako naród o wiele liczniejszy samą swoją masą przeważają działanie takich czynników, jak niekorzystna linia graniczna. Pomimo tych różnic na korzyść Niemiec cierpiały one w dziejach i cierpią obecnie za sprawą sytuacji geograficznej. Historycznie Niemcy nie wytworzyły wielkiego mocnego organizmu politycznego o stałym istnieniu i rozwoju. Państwo Rzymsko-Niemieckie nie było nim jako całość już od schyłku wieków średnich, Austria stanowiła twór polityczny tylko częściowo niemiecki. Do stanu potęgi doszły Prusy w XVIII wieku, ale i one wkrótce po Jenie[1] zachwiały się w swoim bycie, następnie znów poczęły rosnąć w potęgę tak, iż osiągnęły wreszcie narodowy ideał zjednoczenia Niemiec, który wszakże w blasku potęgi nawet pół stulecia przeżyć nie zdołał i oto leży teraz porażony w walce na dwa fronty. Jeżeli tak ciężkie są dzieje polityczne Niemiec, jednego z największych, najbogatszych, najoświeceńszych i mających najwybitniejsze zdolności organizacyjne narodów świata, to z pewnością jedna z najważniejszych tego przyczyn tkwi w ich położeniu geograficznym. Gdy tak się ma rzecz z Niemcami, to o ileż bardziej Polska musi brać swoje położenie geograficzne w rachubę przy wielkich zamierzeniach charakteru politycznego. Położenie to wymaga od nas szczególnej czujności i ostrożności, wyjątkowej ofiarności i natężenia sił, poddania całego życia narodowego pod rząd wymagań racji stanu. Inne, szczęśliwsze pod względem położenia narody mogą sobie pozwalać na fałszywe kroki polityczne, nawet na wstrząśnienia wewnętrzne, z tym spokojnym przeświadczeniem, że, cokolwiek bądź by się stało, byt ich nie może być zakwestionowany. Polska inaczej, każde wstrząśnienie, zatarg czy wojna stawia przed nią zagadnienie jej bytu, a to właśnie dzięki wyjątkowemu położeniu geograficznemu.

Wyjątkowość sytuacji naszego państwa ma miejsce nie tylko w dziedzinie pozycji geograficznej. Zajmujemy także stanowisko osobne w szeregu państw w zależności od ich siły liczebnej. Rzeczpospolita nasza liczy obecnie około 27 milionów mieszkańców, a jest to liczba bardzo poważna, która zbliża ją do wielkich mocarstw, a mianowicie do najmniej ludnych spomiędzy nich Włoch i Francji, liczącej zaledwie o 30 proc. ludności więcej. Wszystkie państwa, niebędące wielkimi mocarstwami, są znacznie mniej zaludnione od Polski. Pierwsze między nimi miejsce zajmuje Hiszpania, dawniej wielkie mocarstwo, a i teraz przecież nigdy nie uważana za państwo małe, liczy zaledwie 20 milionów. Wszyscy bliżsi sąsiedzi Polski – Czechy, Rumunia – są liczebnie znacznie słabsi. Kraj nasz znajduje się zupełnie w pośrodku pomiędzy wielkimi mocarstwami i państwami drobnymi, będąc od mocarstw słabszy, jest jednak od państw drobnych silniejszy. W tym fakcie widzę drugi objaw wyjątkowości położenia Polski, na szczęście wcale nie tak tragiczny jak pierwszy, musi on jednak być wzięty pod rozwagę wówczas, gdy się dąży do określenia ogólnego położenia Polski w Europie. Przede wszystkim nasuwa się pytanie, czy mamy opierając się na naszej liczebności, na areale terytorialnym przekraczającym włoski i angielski w Europie, zabiegać o zaliczenie kraju naszego do liczby wielkich mocarstw. Zapewne dogadzałoby to naszej miłości własnej, gdyby Polska przyjmowała i wysyłała ambasadorów, zapewne, co o wiele ważniejsze, mogłoby nam niejednokrotnie wielką przynieść korzyść, gdybyśmy na równi z wielkimi mocarstwami mieli głos stanowczy we wszystkich kapitalnych kwestiach politycznych obchodzących świat i z głosu tego korzystając, moglibyśmy wpłynąć na załatwienie niejednej bliskiej nam sprawy na naszą korzyść. Pomimo to, nie waham się oświadczyć przeciwko zabiegom o zaliczenie nas do kategorii wielkich mocarstw. Pomijam przy tym zupełnie kwestię, czy zabiegi takie miałyby szanse powodzenia, bo to jest kwestia, której rozwiązanie, zależne od koniunktur politycznych chwili, może być w różnym czasie rozmaite, ale niezależnie od tego sądzę, że wciągnięcie Polski w wir polityki wszechświatowej jako czynnego, pierwszoplanowego tej polityki uczestnika nie odpowiadałoby obecnie i przez długie jeszcze lata naszym siłom materialnym i siłom w ludziach, kazałoby zaniedbywać nam pracę około podniesienia tych sił, na której całkowicie koncentrować się musimy. Jako najmniejsze, a także najsłabsze kulturalnie i ekonomicznie z wielkich mocarstw, bylibyśmy w ich koncercie lekceważeni, boć przecież wiadomo, że i teraz pomimo formalnej równości mocarstw głos takich np. Włoch nie jest samodzielny. Musielibyśmy stać się satelitą jednego z mocarstw przodujących. Z drugiej strony Polska byłaby przedmiotem zazdrości, a więc i zwiększonej niechęci innych państw średnich. Cezar[2] wolał ongi być pierwszym na wsi niż drugim w Rzymie, podobnie i Polska nie powinna dobijać się o miejsce wśród wielkich mocarstw, gdzie musiałaby być kopciuszkiem, wówczas gdy może zająć należne jej bezsprzecznie pierwsze i przodownicze miejsce wśród państw średnich i drobnych Europy przede wszystkim Wschodniej.

Już w rozdziale II tej pracy wskazałem na to, że Polsce przystoi być przodowniczką państw mniejszych na terenie Ligi Narodów przede wszystkim w dążeniach ich do równouprawnienia z wielkimi mocarstwami w Lidze. Podobnie i w innych okolicznościach życia międzynarodowego stanowisko przodownicy wśród państw mniejszych mogłoby się okazać dla Polski właściwym, a odpowiadałoby tak bardzo stosunkowi sił. Ale względem ważniejszym od powyższych, który za obraniem przez państwo nasze tej drogi przemawia, jest właśnie położenie geograficzne przede wszystkim Polski, a następnie innych państw mniejszych Europy Środkowowschodniej. Choćbyśmy największą mieli wiarę w siły i dzielność naszego narodu, to przecież nie możemy opierać zasadniczego programu politycznego na przypuszczeniu, że Polska pokonać może Niemcy i Rosję razem wzięte, a nawet tylko jedno z tych państw, gdy powrócą one do normalnego stanu. Niestety chłodna rachuba, która musi być podstawą programu, do takiego ujemnego dla nas wyniku doprowadzać musi.

Aby więc zapewnić sobie byt spokojny i możność obrony skutecznej w razie napadu, Polska oprócz najwyższego natężenia własnej sprawności, obok wyzyskania gwarancji niepodległości przez Ligę Narodów, musi jeszcze szukać oparcia i w innych państwach. Pod tym względem przedstawiają się trzy zasadnicze ewentualności, po pierwsze oparcie o Niemcy lub Rosję, po wtóre przymierze z państwami znajdującymi się poza Europą Wschodnią, a więc przede wszystkim z wielkimi mocarstwami Zachodu, po trzecie zespolenie interesów i sił mniejszych państw Europy Środkowowschodniej tak, aby wytworzyć z nich związek od Rosji i Niemiec całkowicie niezależny. Rozpatrzmy każdą z tych ewentualności, mając zawsze na względzie nieprzemijające ukształtowanie polityczne, lecz stosunki bardziej słabe[3].

Związek Polski z Niemcami stanowi zupełną niemożebność ze względu na zasadniczą sprzeczność interesów obu tych państw. Niemcy tak wiele w następstwie wojny utraciły właśnie na rzecz Polski, że przypuszczenie, iżby mogły być jej lojalnym sprzymierzeńcem, gdy Polska jest w obecnych granicach, wydaje się po prostu nonsensem. Prusy i Niemcy były tym państwem rozbiorczym, z którym w okresie porozbiorowym w sposób stały i programowy żadne stronnictwo polskie przyszłości kraju nie wiązało. Jeżeli w roku 1916, gdy państwa centralne pierwsze proklamowały niepodległość Polski, znalazł się obóz polityczny, który proklamację tę wykorzystał i opierając się o zachodnich sąsiadów rozwinął pracę nad budową państwowości polskiej, to powodem tego nie była rachuba polityczna oparta na mniemanej zgodności interesów Polski i Niemiec, ale pragnienie i uznanie konieczności doraźnego wykorzystania nadarzonej koniunktury politycznej. Polska znalazła się w faktycznym posiadaniu państw centralnych, które pierwsze uznały jej prawo do niepodległości i mając po temu moc faktyczną, dawały jej pole do rozpoczęcia budowy państwowej. Polski obóz aktywistyczny uznał za konieczność skorzystania z tej sytuacji, a to niezależnie od wiary w zwycięstwo tych państw. Na wypadek tego zwycięstwa Polska oczywiście musiałaby być ich satelitą, a im więcej zyskała samodzielnej organizacji w czasie wojny, gdy los jej nie był jeszcze zdecydowany, tym dla kraju naszego było lepiej. O ile zaś Niemcy byłyby zwyciężone, to oczywiście przymierze z nimi upadało, jak się też stało. Głębszą treść polityczną miało w aktywizmie tzw. austrofilstwo, przez Niemcy najgoręcej zwalczane. Była to już zasadnicza kombinacja polityczna, polegająca na wprowadzeniu Polski do federacji austro-węgierskiej jako trzeciego równoprawnego członka. Jednak ten kierunek myślenia podzielany przez większość obozu aktywistycznego nie ma nic wspólnego z oparciem się o Niemcy, a raczej jest z nim sprzeczny. Zresztą o stosunku politycznym Polski do Niemiec mówić będę jeszcze na innym miejscu.

Zbliżenie polsko-rosyjskie to nuta, do której powracano często w ciągu całego okresu naszej niewoli. Pogodzenie Polski z Rosją dla wytworzenia wspólnego frontu przeciwko Niemcom wysuwane było przez wielu naszych polityków jako realny program, przy czym słowiańskość rolę pewną odgrywała. Cały szereg naszych wybitnych mężów stanu i patriotów, poczynając od Adama Czartoryskiego[4], a kończąc na Romanie Dmowskim[5], widział w porozumieniu polsko-rosyjskim klucz do rozwiązania sprawy polskiej i o osiągnięcie tego porozumienia zabiegał, ale zabiegi te zawsze kończyło fiasko. Odezwa naczelnego wodza armii rosyjskiej na początku Wielkiej Wojny wydana, stwarzać się zdawała dla tej koncepcji podstawy realne. Pobicie i wypędzenie Rosjan z Polski znów jednak koncepcji tej położyło koniec. O przymierzu Polski niepodległej z obecną Rosją bolszewicką mowy naturalnie być nie może. Chodzi o to, czy możliwym i pożądanym jest oparcie polityczne Polski o Rosję, gdy jej byt państwowy ulegnie zasadniczej przemianie, gdy rządzić nią będą rosyjskie czynniki patriotyczne. Zdaniem moim do takiego sojuszu nie ma podstawy. Polska zawładnęła wielkimi terytoriami, które Rosja, słusznie czy nie, uważała i uważa za swoje. Trzeba by jakichś olbrzymich korzyści dla Rosji z przymierza z Polską płynących, aby za ich cenę mogła ona Polski w obecnych granicach nie tylko nie zwalczać, ale ewentualnie bronić jej od Niemców. Tymczasem takich korzyści Polska ofiarować nie jest w stanie. Jedyną rzeczą, którą mogłaby dać, byłoby poparcie w walce Rosji z Niemcami. Zapewne takie poparcie stanowiłoby niezmiernie cenne dobro, ale dla przypuszczenia takiej walki podstaw realnych nie widać. Przeciwnie Rosja i Niemcy są naturalnymi sprzymierzeńcami, wiąże ich przede wszystkim wrogi stosunek do Polski, do której terytoriów w odpowiednich częściach każde z tych państw rości sobie pretensje. Polska stanowiła silne wiązadło pomiędzy Rosją a Prusami od początku XVIII wieku po sam schyłek XIX stulecia i dopiero wówczas, gdy kwestia polska skreśloną już została, jak się zdawało definitywnie, z porządku dziennego spraw europejskich, gdy upadliśmy zupełnie w znaczeniu nie tylko realnym, ale i potencjalnym, gdy zatem spoidło pomiędzy Niemcami a Rosją przestało być rzeczywistością, a stało się marą, wówczas dopiero rozpoczął się antagonizm pomiędzy Niemcami a Rosją, który zresztą istotnego realnego gruntu nigdy nie miał. Obecnie, gdy Polska znów jest państwem, a Rosja terytorialnie oddzieloną od Niemiec, trudno dojrzeć podstawy dla antagonizmu rosyjsko-niemieckiego, lecz przeciwnie wszystko zdaje się przemawiać za zbliżeniem politycznym obu tych państw, znowu antagonizmem przeciwko Polsce spojonych. Właściwie obecnie dane do tego antagonizmu są jeszcze żywsze aniżeli były w XVIII wieku. Wówczas Rosja i Prusy dążyły do oderwania od Rzeczypospolitej i przywłaszczenia sobie ziem, które nigdy do nich nie należały, obecnie zaś chodzić im będzie o odbiór tego, co było w ich posiadaniu, a takie dążenie o wiele jest żywsze. Zapewne Polska mogłaby kupić sobie poparcie Rosji, ale za cenę oddania jej Wilna, Chełma i Lwowa. Można dysputować o tym, czy posiadanie ziem wschodnich jest dla Polski politycznie korzystnym czy nie, ale skoro je posiadamy, to przedmiotem frymarki na rzecz Rosji być nie mogą. Zresztą nie jest dowiedzione, czy nawet w razie takiej nieprawdopodobnej ofiary z naszej strony Rosja pomogłaby nam bronić się przeciwko Niemcom, czy raczej nie wolałaby zawsze naszego pokonania i osłabienia także od zachodu, świadomą będąc, że wyzuci z ziem wschodnich do ziem tych dążyć będziemy. Sentyment słowiański jest momentem czysto literackim, który w ostatnim wielkim dramacie dziejowym żadnej nie odegrał roli, nie może też być brany na serio w rachubę jako poważny czynnik polityczny na przyszłość. Panslawizm stanowił doktrynę polityczną, którą posługiwała się Rosja XIX wieku celem uzyskania wpływu na narody słowiańskie, grupowania ich około siebie w myśli ekspansji południowo-zachodniej, głównie w drodze do Carogrodu. Mniejsze narody słowiańskie częściowo hołdowały tej idei, gdyż ich własna idea narodowa była jeszcze w stanie zarodkowym i nie stanowiła dostatecznie silnej materialnie i moralnie podstawy do walki emancypacyjnej wobec państw, do których te narody należały, a zatem wobec Austrii i Turcji; przy tym Rosja była dla nich czymś tak odległym i w gruncie rzeczy nieznanym, że ideowe szeregowanie się przy niej nie wydawało się niebezpieczne. Jedyny poza Rosją naród słowiański, o wyraźnej własnej indywidualności politycznej, tj. Polacy zawsze przeciwstawiali się panslawizmowi, widząc w nim największe dla tej indywidualności niebezpieczeństwo. Dopiero w ostatnich przed wojną czasach konstatujemy udział Polski w tzw. polityce neosłowiańskiej pod egidą Rosji, ale było to wówczas, kiedy Polska znajdowała się już w największym upadku politycznym i trudno się dziwić, że chwytała się wtedy każdej sposobności dla rozpoczęcia jakiejkolwiek akcji politycznej, w której swoje istnienie mogłaby zaznaczyć. Na odwrót, w miarę jak małe narody słowiańskie uzyskiwały byt państwowy, wzrastała w nich własna świadomość narodowo-polityczna, wobec której nie tylko że gasł ideał panslawistyczny, ale która wywołać mogła np. w Bułgarii stanowisko wobec Rosji wprost nieprzyjazne. Panslawizm wówczas tylko miałby istotną treść i znaczenie, gdyby mógł być ideą narodową, tj. gdyby mógł znihilować wszystkie patriotyzmy poszczególnych narodów słowiańskich na rzecz jednego patriotyzmu słowiańskiego. Dwóch patriotyzmów być nie może, ponieważ uczucie to, jak każde wielkie uczucie miłości, jest w swojej dziedzinie wyłączne, przedmiot jego – naród jako absolut zbiorowości ludzkiej jest jeden. O skapitulowaniu poszczególnych patriotyzmów narodowych w lu­dach słowiańskich nigdy mowy być nie mogło, a tym mniej może być o tym mowa obecnie, gdy narody te uzyskały niepodległość polityczną, a z nią razem i niepodległość duchową utrwalać w sobie muszą. Zestawienie panslawizmu np. z pangermanizmem jako dwóch ruchów równorzędnych w XIX wieku było nonsensem, a częściej świadomym, w celach politycznych wysuwanym blefem, ponieważ pangermanizm oznaczał dążenie do zjednoczenia jednego narodu, panslawizm zaś dążenie do zjednoczenia narodów różnych. Ostatni wielki przełom polityczny, który pod tak wielu względami oczyścił atmosferę świata, wywiał z niej także prądy panslawistyczne, które w przyszłości nie będą zapewne odgrywały roli znaczniejszej od tej, jaka przypada w udziale np. sentymentom solidarności łacińskiej.

Obok wszystkich wyżej wymienionych minusów sojuszu Polski z Niemcami lub Rosją wskazać należy jeszcze na jeden ujemny rys wspólny, a mianowicie na to, że każdy z tych sojuszów oznacza zespolenie Polski z organizmem politycznym znacznie od niej silniejszym, co skazuje Polskę zawsze na stanowisko satelity, innymi słowy równoznaczne jest z faktyczną zależnością polityczną.

Rys ostatnio wymieniony występuje także w przymierzu Polski z wielkimi mocarstwami Zachodu, a przede wszystkim z Anglią i Francją, ale już sam fakt odległości przestrzennej, braku bezpośredniego sąsiedztwa znakomicie osłabia znaczenie tego momentu, gdy mowa o przymierzu z tymi mocarstwami. Poza tym, i to jest rzecz najważniejsza i decydująca, gdy Rosja i Niemcy są naszymi naturalnymi przeciwnikami, a więc przymierze z nimi czymś rażąco nienaturalnym, to przeciwnie nie tylko, że nie ma żadnej zasadniczej sprzeczności interesów pomiędzy Polską a mocarstwami Zachodu, lecz istnieje raczej interesów tych zbieżność, a częściowo nawet solidarność, toteż przymierze Polski z tymi mocarstwami jest czymś zupełnie naturalnym, niejako narzucającym się samo przez się i za takie ogół Polski je uważa. Nie przeczy temu zdanie wypowiedziane w rozdziale trzecim o tym, że przymierze polsko-francuskie nie może być uważane za absolutną kategorię historyczną głównie z powodu, że po powrocie Rosji do koncertu europejskiego Francja może przenieść sojusz z Rosją nad przymierze z Polską. Wyjaśniając bliżej zdanie to, sądzę, że istotnie przymierze polsko-francuskie nie stanowi absolutnej kategorii historycznej, lecz tylko dla jednej strony, tj. dla Francji, dla Polski gotów byłbym przymierze francuskie za taką kategorię uznać. Francja i Polska są obie zagrożone przez Niemcy, ale Polska w stopniu znacznie wyższym, a z drugiej strony przedstawia siłę mniejszą. Każde wzmocnienie potęgi politycznej Niemiec jest niebezpieczne dla Francji, a w większym jeszcze stopniu dla Polski. Francja jako zachodni sąsiad Niemiec potrzebuje sojusznika poza wschodnią ich ścianą, takim sojusznikiem jest obecnie Polska, ale była nim poprzednia Rosja i w przyszłości przewaga Rosji jako ewentualnego sprzymierzeńca nie jest niestety wykluczoną. Dla Polski koniecznym jest sprzymierzeniec z zachodniej strony Niemiec, wymarzonym i właściwie jedynym jest Francja, nie można sobie wyobrazić, aby Polska nad nią innego przeniosła, bo żadne inne państwo równej potęgi politycznej i cywilizacyjnej nie jest w tak wielkim stopniu przez potęgę Niemiec zagrożone. W jednym tylko wypadku sojusz z Francją przestałby być ze stanowiska polskiego absolutnym dobrem, a wypadkiem tym byłaby zaznaczona wyżej tragiczna dla Polski ewentualność związku politycznego Francji i Rosji, której w takim razie interesy Polski byłyby podporządkowane. Wprawdzie groza takiej ewentualności zmniejsza się, gdy zważymy, że Rosja sprzymierzona z Francją tym samym stałaby przeciwko Niemcom, czyli że Polska w razie takiego przymierza miałaby zapewnioną obronę od napadu niemieckiego, ale w razie kombinacji politycznej Francja-Rosja-Polska głównym sprzymierzeńcem Francji byłaby Rosja jako państwo silniejsze, interesy zaś Polski stałyby na drugim planie.

Do wszystkich momentów, tak gorąco przemawiających za sojuszem polsko-francuskim, doliczyć należy także i materialnie nieważki, ale duchowo znaczny moment tradycji historycznych, stosunków przyjaznych i bliskich, wpływów kultury francuskiej w Polsce, serdecznej sympatii, a nawet przywiązania społeczeństwa polskiego do Francji, braterstwa broni w okresach najintensywniejszych historii nowożytnej, a więc w epoce wielkiej rewolucji i cesarstwa we Francji, wreszcie pomocy instrukcyjnej Francji w dziele tworzenia armii polskiej i w samodzielnych wojnach naszych od chwili odzyskania niepodległości. Tak więc wypowiedziane wyżej zdanie, że dla Polski przymierze z Francją stanowi stałą podstawę polityczną, znajduje wszechstronne uzasadnienie.

Stojąc na stanowisku tego twierdzenia, Polska powinna jednocześnie dążyć do zbliżenia z innymi mocarstwami Zachodu, a przede wszystkim z Anglią, z którą sojusz prawdziwy, a nie tylko formalny, byłby dla nas niezmiernie cenny. Anglia jest obecnie największą potęgą polityczną świata, nie ma więc potrzeby udowadniać tezy, iż przyjaźń z taką potęgą stanowi cel godzien najżywszych zabiegów. W szczególności także w zakresie gospodarczym, finansowym i handlowym przychylne zainteresowanie tej wielkiej potęgi ekonomicznej sprawami polskimi mogłoby mieć dla nas następstwa dodatnie wielkiej wagi. Z drugiej strony Polska może być dla Anglii sprzymierzeńcem wartościowym tak pod względem politycznym jako przeciwwaga Niemiec i Rosji, jak i pod względem gospodarczym jako znaczne terytorium o ogromnych bogactwach naturalnych. Podobnie jak w stosunku do Francji występuje jednak i tutaj możebność wytworzenia się warunków dla sojuszu polsko-angielskiego niekorzystnych, możebność znów zależna wyłącznie od Anglii, a mianowicie przechylenie się jej w stronę dla nas wrogą, przy czym ewentualność ta, gdy idzie o Anglię, może odnosić się nie tylko do zbliżenia z Rosją, ale także i z Niemcami, co w stosunku do Francji jest wykluczone.

Sojusz polityczny z wielkimi mocarstwami Zachodu, wsparty na zaznaczonym w drugim i trzecim rozdziale żywym współdziałaniu Polski w naczelnych prądach politycznych i kulturalnych świata cywilizowanego, stanowić będzie dla nas nie tylko doraźny środek polityczny, ale dobro zasadniczo niezmiernie cenne. Jednakowoż dla zupełnego zabezpieczenia naszych praw i to ukształtowanie stosunków może nie okazać się wystarczające. Głównym czynnikiem, osłabiającym jego konkretną dla Polski doniosłość jest odległość przestrzenna; Francja i Anglia daleko, Ameryka jeszcze dalej, a Rosja i Niemcy strasznie blisko. Już wojna polsko-rosyjska 1920 roku dostarczyła dowodów, jak poważne czynnik ten ma znaczenie. Francja pomimo zdecydowanej gotowości wspomożenia Polski musiała pomoc swoją ograniczyć do dostarczania materiału wojennego i działalności instrukcyjno-wojskowej. Pomoc ta była dla nas wielkiej wagi, ale w razie wojny na dwa fronty musiałaby okazać się zupełnie niewystarczającą. O ile by poprzestać na przymierzu z mocarstwami zachodnimi, to pozostanie niewzruszony fakt, że w Europie Wschodniej Polska nie tylko jest odosobnioną, ale znajduje się wśród wrogów, jakimi są dwie największe tych stron potęgi. Tak więc niezbędne okazuje się zbliżenie z mniejszymi państwami Europy Wschodniej, których długi łańcuch ciągnie się od Finlandii do Peloponezu. Myśl ugrupowania tych państw w bliższy związek polityczny musi się sama narzucać, a to niezależnie od interesów Polski. Każde z nich wzięte z osobna skazane jest na podrzędną rolę w świecie politycznym, na konieczność ulegania przewadze wielkich mocarstw, a wszystkie te państwa ścierać będą swoje siły we wzajemnym współzawodnictwie. Większości ich grozi bezpośrednio jedno z wielkich mocarstw, zagrażających też Polsce, tj. albo Rosja, albo Niemcy. Odrodzona Rosja będzie wrogiem niepodległości państw bałtyckich, a dążąc do odebrania Besarabii, będzie też wrogiem Rumunii; z drugiej strony dla państwa czeskiego wiekuistą groźbę stanowić będą Niemcy, nie tyle dlatego, że czysto niemieckie terytoria, północne i zachodnie Czechy i Kraj Sudecki znajdują się w posiadaniu republiki czesko-słowackiej, ale bardziej dlatego, że republika ta werżnęła się głęboko w terytoria etnograficzne niemieckie, oddzielając Austrię od Niemiec północnych. Rozbicie terytorialne Niemiec, wywołane przez utworzenie państwa czeskiego, stanowi dla nich cios zasadniczo głębszy od rozłączenia z Prusami Wschodnimi, spowodowanego przez korytarz gdański. Jeżeli na razie w Niemczech zdają się ten drugi fakt odczuwać boleśniej, to zapewne dlatego, że dotknięte nim zostały Prusy, ognisko organizacyjne nowoczesnego państwa niemieckiego, gdy tymczasem oddzielona przez Czechy Austria państwowo do Niemiec nie należała. Jednakowoż dla niemieckości jako takiej znaczenie Austrii niemieckiej o wiele przewyższa znaczenie Prus Wschodnich; Wiedeń jest czymś dla Niemiec o wiele ważniejszym i cenniejszym niż Królewiec. W pierwszych latach po pokoju wersalskim następują nieustanne tarcia polsko-niemieckie skutkiem tego, że granica pomiędzy obu państwami nie od razu została ustalona, a co za tym idzie, że antagonizm Niemiec w stosunku do Polski nieustannie podsycany jest nowymi faktami; tymczasem Czechy wyszły od razu wykończone z Wersalu i rozgraniczenie pomiędzy nimi i Niemcami nie przeszło w gorączkę chroniczną. Ale z biegiem czasu w świadomości narodowej Niemiec z pewnością dostatecznie uwypukli się większa waga klęski przez powstanie państwa czeskiego sprawionej, tak, iż antagonizm czesko-niemiecki uważać można za kategorię stałą, której napięcie potencjalne od antagonizmu niemiecko-polskiego mniejsze nie będzie. Jugosławia ma również szereg punktów spornych z Niemcami, grupujących się około Celowca[6]. Nawet Węgry, które spomiędzy ludów monarchii habsburskiej bodaj najżywiej popierały sojusz z Niemcami, obecnie w następstwie oddania Burgenlandu Austrii mają sprzeczne z nimi interesy. Także i Litwa, chociaż znajdująca się obecnie w orbicie niemieckich wpływów, zasadniczo ma z nimi interesy sprzeczne. Teraźniejsze wpływy niemieckie na Litwie opierają się głównie na jej nienawiści do Polski, mają więc podstawę czysto negatywną. O ile wszakże Litwa jako państwo utrwali się, to koniecznie dążyć musi do bliższego zespolenia z ujściem Niemna, z Tylżą i Kłajpedą, tak jak Polska dążyła zawsze do ujść Wisły. To dążenie Litwy uzasadniałoby się nie tylko chęcią posiadania własnego wybrzeża morskiego, ale i faktem, że dolny bieg Niemna zamieszkały jest przez ludność litewską. Dążeniom tym oczywiście w poprzek stawać muszą Niemcy, jako dawny pan tego kraju. Jedynie tylko najbardziej na południe wysunięte mniejsze państwa – Bułgaria, Grecja i Turcja – nie są bezpośrednio ani przez Niemcy, ani przez Rosję zagrożone. Jednakowoż jeżeli się zważy wiekowe dążenie Rosji do Carogrodu i najnowsze przedwojenne parcie Niemiec na wschód, to zupełne désintéressement rzeczonych mocarstw względem tych państw wyda się wątpliwe.

Zgrupowanie mniejszych państw Europy Wschodniej w związek polityczny powinno być dziełem Polski, która do tej wielkiej roli historycznej jest ze wszech miar wskazaną. Przede wszystkim, jak już wyżej zaznaczono, góruje ona znacznie liczbą ludności i obszarem nad wszystkimi innymi państwami; geograficznie zajmuje położenie centralne pomiędzy nimi. Gdy każde z nich osobno, z wyjątkiem chyba Litwy, zagrożone jest przez jednego tylko wielkiego wroga, Rosję lub Niemcy, Polska skazana jest na antagonizm ze strony obu tych mocarstw, przez co zachowywać może równowagę w grze politycznej związku, w którym jedni członkowie skłonni byliby do prowadzenia polityki specyficznie antyrosyjskiej, inni zaś antyniemieckiej. Wreszcie jedynie Polska ma żywe dotąd tradycje wielkopaństwowe, tradycje polityki, która za najświetniejszych czasów jagiellońskich zmierzała do podobnego celu, bo do bratania się z mniejszymi państwami sąsiednimi. Wytworzenie federacji narodów mniejszych Europy Środkowowschodniej staje się koniecznością dziejową z chwilą dochodzenia tych narodów do pewnej dojrzałości politycznej i samoistności państwowej. Kierunek federalistyczny w monarchii austriackiej był właściwie ścieśnionym wyrazem tego dążenia, a w czasie wojny światowej tzw. austrofilski aktywizm polski miał to dążenie za swoją treść. Polska miała wejść w skład zreorganizowanej rzeszy habsburskiej jako odrębne państwo, a będąc w tej rzeszy narodem najliczniejszym, powinna była osiągnąć tam wpływ stanowczy, skutkiem którego byłoby oderwanie Austrii od polityki niemieckiej. Szczęśliwy obrót dziejów pozwolił nam znaleźć się w niepodległym państwie zwierzchniczym z dołączeniem dzielnicy popruskiej i z dostępem do morza, a więc w warunkach nieskończenie pomyślniejszych, w których możemy jednak snuć politykę z tego samego źródła zasadniczego płynącą i możemy działać w tym kierunku o wiele samodzielniej i skuteczniej. Jak dalece utworzenie związku tego leży w naturze rzeczy, widać i z tego, że wnet po ukonstytuowaniu się nowych państw wytworzyła się tzw. Mała Ententa pod egidą czeską. Zakres tej organizacji jest oczywiście wielce ograniczony, ale sam fakt jej powstania znaczący. Bez Polski związek ogólny państw mniejszych Europy Środkowej powstać nie może; mogą powstać tylko dwa związki, osobno bałtycki i osobno poaustriacki; żaden z nich nie może osiągnąć stanowiska wielkomocarstwowego, Polska zaś pozostałaby w takim razie w odosobnieniu wśród sąsiadów albo wrogich, albo obojętnych. Natomiast stworzenie związku pod egidą Polski daje jej potężną podstawę polityczną, oparcie o siły tak znaczne, że wówczas mogłaby z większym spokojem patrzyć w przyszłość w przekonaniu, iż w razie konieczności związek będzie mógł odeprzeć napaść potężnego wroga, a w przymierzu politycznym z mocarstwami Zachodu stanowić skuteczną przeciwwagę połączonym siłom Rosji i Niemiec.

Dzieło utworzenia takiego związku przedstawia trudności olbrzymie naprzód z powodu antagonizmu pomiędzy poszczególnymi państwami, że wskażę tylko na Węgry, które utraciły tak znaczne terytoria na rzecz wszystkich czterech swoich sąsiadów i z tym oczywiście nigdy się nie pogodzą. Przodownicza rola Polski napotkałaby też na opór ze strony państw innych, toteż błędem byłoby wysuwanie się Polski w bliskim czasie w roli przodownika związku. Trzeba budować podwaliny, ograniczając się do roli zupełnie skromnej, równorzędnej z rolą innych członków związku. Gdy stosunki się ustalą, Polska okrzepnie, autorytet jej wzrośnie, wówczas rola przodująca wypłynie sama przez się, ale to przodownictwo nie jest sprawą pilną, ani nawet najważniejszą, zresztą nigdy i w żadnym wypadku nie mogłoby ono mieć jakiegoś formalnego ugruntowania, a byłoby jedynie kwestią faktu. Niech związek powstanie – to jest sprawa główna i to jest zadanie, które powinno być zadaniem naczelnym zewnętrznej polityki polskiej. Nie wchodzę w to, czy już w najbliższych latach można i należy do rozpoczęcia tego wielkiego dzieła w sposób konkretny przystąpić, ale to pewna, że już teraz we wszystkich zamierzeniach politycznych należy mieć ten wielki cel na oku. Mrzonką też byłoby przypuszczać, że da się on urzeczywistnić jednym zamachem, że od razu wszystkie mniejsze państwa Europy Wschodniej do związku przystąpią; będzie to zapewne długotrwały proces dziejowy, to łączenie narodów i państw pomiędzy Rosją a Niemcami położonych w unię z zachowaniem zupełnej niepodległości członków.

Wiele się mówiło i pisało o dziejowym posłannictwie narodów, a co do narodu polskiego, to jego misja dziejowa była podstawą całego wielkiego kierunku myśli narodowej, zwanego mesjanizmem. Wówczas widziano w Polsce odkupiciela narodów przez cierpienie w niewoli, teraz wolni możemy stawiać sobie zadanie nie pasyjne, ale twórcze. Takim wielkim zadaniem, którego spełnienie da nam poczesne miejsce w pochodzie cywilizacyjnym ludów, będzie właśnie zgrupowanie mniejszych narodów Europy Środkowowschodniej na gruncie nie tylko wspólnej obrony od wrogów i wytworzenia łącznej, potężnej, politycznej zbiorowości, mającej poważny głos w rodzinie narodów mocarnych, ale także i dla pokojowej, twórczej pracy cywilizacyjnej.

Aby nawrócić do ściśle politycznego znaczenia całej tej sprawy dla Polski, które stanowi nasz punkt wyjścia, wskazać jeszcze pragnę w zakończeniu na to, że Polska, jako organizator związku narodów mniejszych, stanowić będzie dla świata, a przede wszystkim dla mocarstw zachodnich czynnik o wysokiej wartości: wykaże przed światem swoją rację bytu nie tylko podmiotową, wynikającą z potrzeb jej odrębnego życia, ale i przedmiotową, jako siła twórcza i organizująca na zewnątrz. To tak bolesne dla nas pytanie, z którym spotykaliśmy się już w okresie niepodległości, a mianowicie, czy Polska jest potrzebna, czy dobrze się stało, że została do życia przywróconą, czy nie lepiej byłoby, gdyby po odrodzeniu Rosji powróciła ona pod jej panowanie? – to pytanie będzie niemożliwe wówczas, gdy staniemy się ogniskiem samodzielnego twórczego oddziaływania na życie narodów tej części kontynentu, w której nam bytować przypadło. Wytworzenie związku narodów Europy Środkowowschodniej ma nad innymi rozpoznanymi w rozdziale niniejszym systemami oparcia Polski o siły zewnętrzne tę jeszcze wyższość, że w innych systemach skazani jesteśmy zawsze na rolę satelity, rolę słabszego, potrzebującego pomocy, a zatem mniej lub więcej zależną, gdy tymczasem w systemie ostatnim mamy zadanie wprawdzie nieskończenie trudniejsze, ale do którego stajemy jako czynnik samodzielny, inicjator i kierownik. Zrealizowanie tego systemu będzie też z pewnością witane przez mocarstwa zachodnie przychylnie, ponieważ wytworzenie przyjaznej znacznej siły politycznej, mogącej być przeciwwagą Rosji i Niemiec na wschodzie Europy, leży w ich interesie. Toteż spodziewać się należy, że gdy wybije wielka dla Polski godzina, w której poczuje się dość krzepką, aby móc do rozpoczęcia budowy historycznej przystąpić, narody zachodnie, które teraz już chętnie powitały tzw. Małą Ententę, okażą dziełu temu należyte poparcie.

 

*  *  *

 

Stanisław Bukowiecki (1867-1944), prawnik, polityk, w II RP współtwórca i prezes Prokuratorii Generalnej. Urodził się w Opatowie. Studia prawnicze podjął na Uniwersytecie Warszawskim, kontynuował je na Uniwersytecie w Heidelbergu, gdzie uzyskał tytuł doktora praw. Po powrocie do Warszawy zaangażował się w działalność nielegalnych organizacji niepodległościowo-demokratycznych. Był jednym z założycieli Związku Młodzieży Polskiej „Zet”, powstałego w 1887 r. Później związał się z Ligą Polską i jej kontynuacją – Ligą Narodową. Prowadził w Warszawie kancelarię adwokacką, a także wydawnictwo i księgarnię. W 1916 r. objął stanowisko dyrektora Departamentu Sprawiedliwości w Tymczasowej Radzie Stanu, a od 7 grudnia 1917 r. do 27 lutego 1918 r. był ministrem sprawiedliwości w rządzie Jana Kucharzewskiego, współtworząc niezależne polskie sądownictwo. W 1918 r. podjął się misji zorganizowania Prokuratorii Generalnej RP, której został prezesem, pełniąc tę funkcję nieprzerwanie do 1939 r. W 1923 r. objął urząd wiceprezesa Komisji Kodyfikacyjnej, której zadaniem było ujednolicenie kodeksów prawnych na terenie II RP. W 1926 r. został prezesem Rady Naczelnej Związku Naprawy Rzeczypospolitej. Po wybuchu II wojny światowej zaangażował się w działalność konspiracyjną. Współtworzył Związek „Wolność i Lud”, przekształcony w kwietniu 1941 r. w Związek Syndykalistów Polskich, w którym działał czynnie aż do śmierci. Zmarł 9 lutego 1944 r. Napisał m.in. O dzielnicowości w Polsce współczesnej (1921) i Politykę Polski Niepodległej (1922). Ośrodek Myśli Politycznej i Wydział Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ opublikowały jego wybór pism pt. Polityka Polski niepodległej.

Prezentowany fragment pochodzi z książki Polityka Polski niepodległej, Warszawa 1922, s. 58-75.

 

***

Tekst opracowany w ramach projektu: Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 

 

[1] Bitwa pod Jeną odbyła się 14 października 1806 r. – zakończyła się rozbiciem wojsk pruskich przez armię francuską.

[2] Juliusz Cezar, Gaius Iulius Caesar (102-44 p.n.e.) – rzymski wódz i dyktator, członek pierwszego triumwiratu (z Pompejuszem Wielkim i Krassusem), autor m.in. O wojnie domowej i Wojny galijskiej, zamordowany w Idy Marcowe

[3] Słowo ‘słabe’ jest użyte w oryginale, choć kontekst sugeruje, że powinien tu znaleźć się wyraz ‘stałe’.

[4] Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861) – polski arystokrata, książę, dyplomata, myśliciel polityczny. W młodości przyjaźnił się z carem Aleksandrem I i z jego woli kierował rosyjską dyplomacją. W trakcie powstania listopadowego stał na czele Rządu Narodowego. Po klęsce insurekcji osiadł w Paryżu, gdzie stworzył prężny ośrodek polityczny, znany od nazwy jego siedziby jako Hotel Lambert, aktywnie zabiegający o sprawę polską na arenie między-narodowej i w prasie.

[5] Roman Dmowski (1864-1939) – polski polityk, dyplomata, myśliciel polityczny, przywódca i ideolog polskiego obozu narodowego, jeden z twórców Ligii Narodowej (1893) oraz założyciel Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego (1897). Zasiadał w II i III Dumie Państwowej, gdzie działał na rzecz budowy autonomii Królestwa Polskiego w ramach Cesarstwa Rosyjskiego. W czasie I wojny światowej opowiedział się za orientacją prorosyjską, w 1917 r. z jego inicjatywy powstał Komitet Narodowy Polski w Paryżu. Stanął na czele Związku Ludowo-Narodowego, był członkiem Rady Obrony Państwa (1920) oraz ministrem spraw zagranicznych w rządzie Wincentego Witosa (1923). Po zamachu majowym założył opozycyjny wobec sanacji Obóz Wielkiej Polski. Napisał m.in.: Myśli nowoczesnego Polaka (1903), Niemcy, Rosja i kwestia polska (1908), Polityka polska i odbudowanie państwa (1925), Świat powojenny i Polska (1931).

[6] Celowiec, czyli Klagenfurt, miasto w południowej Austrii.