Pokraczne wejście smoka. Chiny i format 1+16/17

Michał Lubina

Michał Lubina

Dr, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor m.in. książek Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja-Chiny 1991-2014 i Russia and China. A Political Marriage of Convenience: successful and stable.

Kilka lat temu Chiny ogłosiły powstanie inicjatywy 1+16, zamienionej następnie na 1+17, mającej łączyć kraje Europy Środkowo-Wschodniej, państwa bałtyckie i Bałkany wraz z Chinami. To miało być spektakularne „wejście smoka” do, rozumianej szeroko, naszej części Europy. Po upływie niecałej dekady od tego wydarzenia widać, iż wielkie plany nie spełniły się, a Chiny wciąż nie są istotnym graczem w naszej części świata.

Michał Lubina

Dr, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor m.in. książek Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja-Chiny 1991-2014 i Russia and China. A Political Marriage of Convenience: successful and stable.

Europa Środkowo-Wschodnia długo pozostawała nieobecna w chińskiej strategii wyjścia na zewnątrz. Region był (i wciąż jest) jednym z ostatnich na świecie, gdzie nie ma znaczących chińskich inwestycji. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej pozostają słabo znane w Chinach. W 2015 r., a więc jeszcze przed wybuchem krótkotrwałej „mody na Chiny” w Polsce,  amerykański socjolog Salvatore Babones z Uniwersytetu w Sydney komentował dosadnie: „jeśli chiński biznesman dowie się, że Polska jest znana z jabłek, a Łotwa z drzew, to będzie postęp”. Ten przysłowiowy chiński biznesman chyba się wciąż nie dowiedział, ale coś drgnęło na początku drugiej dekady XXI w. Na Chinach zrobiło wrażenie, że państwa środkowoeuropejskie wyszły obronną ręką z kryzysu gospodarczego w 2008 r. Zaś wraz z wprowadzeniem formuły 1+16 w Warszawie (w 2012 r., co było następstwem wstępnych ustaleń z Budapesztu rok wcześniej) Pekinowi marzyło się zdobycie przyczółku w UE, miejsca, gdzie łatwiej będzie wygrywać przetargi, no i nowych rynków dla swojej strategii wyjścia na zewnątrz (zou chu qu). Chińskim elitom wydawało się również, że dzięki państwom EWŚ Chiny zdołają poprawić swój wizerunek w UE (kupowanie politycznej dobrej woli jest jednym ze stałych, acz ukrytych celów Pekinu). Tworząc 1+16 Pekin kierował się doświadczeniem państw afrykańskich i arabskich: chodziło o stworzenie platformy kilkunastu małych i średnich państw, z którymi można spotykać się łącznie i niejako „hurtowo” załatwiać sprawy na jednym szczycie, na którym wszyscy są obecni. To podejście miało dwie ukryte założenia. Po pierwsze – sinocentryzm. Platforma tych spotkań tworzy układ sinocentryczny, z Chinami i orbitującymi wokół nich krajami, czyli dokładnie taki, jaki w stosunkach międzynarodowych pragnęliby otworzyć Chińczycy (w przedkolonialnej Azji Wschodniej nazywało się to tianxia, „wszystko pod niebem”: był to system, w którego centrum znajdowały się Chiny). Po drugie zaś, zakładało, że Europę Środkowo-Wschodnią, Bałkany, państwa bałtyckie można traktować trochę podobnie do państw Trzeciego Świata, dziś nazywanych rozwijającymi się. Charakterystyczne, iż na początku inicjatywy chiński przywódca Xi Jinping mówił o niej jako o współpracy Chin z Globalnym Południem i dopiero potem przestał, gdyż pewnie wytłumaczono mu, iż w regionie nie jest to przyjmowane jako komplement. Nim to zrozumienie zeszło na niższy poziom, trochę czasu minęło. Jakub Jakóbowski z Ośrodka Studiów Wschodnich wspomina, iż na początku inicjatywy 1+16 do Warszawy przyjechała chińska delegacja biznesowa, na spotkanie z którą przybyły tłumy polskich biznesmanów, zwabionych szansą robienia interesów z Chinami. Chińczycy przedstawili swoje oferty: chemia, przemysł ciężki, plastik i inne „brudne” sektory. Na co jeden ze skonfundowanych polskich uczestników spotkania odparł, że przecież Polska jest w Unii Europejskiej i nie tylko nie opłaci się nam sprowadzanie takich rzeczy, ale nawet nie możemy, bo wiążą nas regulacje prawne. Ta odpowiedź wyraźnie zaskoczyła Chińczyków, którzy odpowiedzieli, że właśnie wrócili z Iraku i Mozambiku i tam podobne pomysły wzbudziły entuzjazm.

Z tych i innych względów od początku pomysł z formułą 1+16 był karkołomny – mówiąc językiem dyplomacji: pozostawał wyzwaniem – z powodu połączenia tak różnych, na wielu poziomach, krajów. Od geografii politycznej: Bałkany, państwa bałtyckie, Europa Środkowo-Wschodnia, przez kwestie kulturowe (różna baza religijna, od katolicyzmu przez prawosławie po islam, do tego różne tempo zeświecczania się społeczeństw), prawne (członkowie UE i reszta) po polityczne (postawy od wyraźnie antyrosyjskich po prorosyjskie). Takie zgrupowanie państw od razu pokazywało słabą wiedzę Chin na temat tej części świata. No bo co ma wspólnego Bośnia i Hercegowina z Łotwą? Albo Albania z Polską? Brak doświadczenia chińskiego nie jest zaskakujący: Pekin rozwijał co prawda relacje z poszczególnymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej (Węgry), Bałkan (Serbia) czy państwami bałtyckimi (Łotwa), ale polityki regionalnej nie miał i po powołaniu 1+16 to się bynajmniej nie zmieniło. Odbywały się szczyty, różnego rodzaju forum i spotkania, ale brak konkretów był wyraźnie widoczny. Do tego dochodził brak entuzjazmu wobec Chin zauważalny w kilku państwach UE, wspierany przez krytyczną wobec inicjatywy postawę Komisji Europejskiej i stolic państw Europy Zachodniej (narracja o 1+16 jako „rozbijaczu” Unii od początku była narracją zachodnioeuropejską, do tego dość obłudną, gdyż nic tak nie rozbija jedności Unii wobec Chin jak partykularne interesy dogadywane w Pekinie przez największych jej graczy bez oglądania się na Brukselę). Wydawało się, że idea 1+16 umrze śmiercią naturalną.

Jednak wraz z ogłoszeniem w 2013 r. projektu Nowego Jedwabnego Szlaku („Pasa i Szlaku”) w 1+16 wstąpiła nowa jakość. Chiny, i tak będące siłą napędową grupy, ponownie zintensyfikowały swoje zainteresowanie. 1+16 włączono w agendę Pasa i Szlaku, która stała się swoistym parasolem różnych inicjatyw chińskich, zarówno bilateralnych, jak i multilateralnych, podjętych zarówno po ogłoszeniu Nowego Jedwabnego Szlaku, jak i przed (te poprzednie retrospekcyjnie włączono do koncepcji Pasa i Szlaku, co pozwoliło odtrąbić jego sukces). W efekcie włączenie 1+16 ożywiło kontakty na linii Chiny – Europa Środkowo-Wschodnia. Było to widać chociażby w listopadzie 2015 r. na szczycie w Suzhou, gdzie przyjęto plan współpracy do 2020 r., zakładający m.in. stworzeniu nowego banku dla Europy Środkowo-Wschodniej, rozwój infrastruktury, logistyki, przemysłu oraz rolnictwa. Przyczyną takich a nie innych priorytetów były chińskie cele: stymulowanie eksportu infrastrukturalnego (Chiny stworzyły największy na świecie przemysł infrastrukturalny i chcą utrzymać w nim zatrudnienie poprzez eksport sprzedaży usług infrastrukturalnych), dla którego region Europy Środkowo-Wschodniej znakomicie się nadaje. Jest bowiem jednym z ostatnich regionów na świecie, gdzie nie ma znaczącego chińskiego kapitału. Ekonomiczne ukierunkowanie współpracy z regionem wyrażało się chociażby przez to, że na większość szczytów przylatywał Li Keqiang (odpowiedzialny za gospodarkę krajową w Chinach), a nie Xi Jinping, zajmujący się polityką wewnętrzną. Innym powodem zainteresowania Chin była percepcja Europy Środkowo-Wschodniej jako potencjalnego punktu tranzytowego dla chińskich towarów (jednak brak linii komunikacyjnych, szczególnie Północ-Południe, a także różne rozstawy linii kolejowych czy brak elektryfikacji od początku były zasadniczą przeszkodą do realizacji tego zamierzenia). Poza geografią z punktu widzenia Pekinu ważny był brak problemów historycznych w relacjach z tymi krajami (ani konfliktów, ani większych zatargów nie odnotowano, krytyka pod adresem Chin z powodów ideologicznych była traktowana jako czynnik marginalny w Chinach), co wg Pekinu miało nie tylko zmniejszać opór społeczny wobec inicjatyw, ale wręcz zdobyć serca Europejczyków z tej części kontynentu. Według tej logiki Chińczycy wierzyli, że mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej zostaną zdobyci nadziejami na granty, pożyczki i inwestycje. 

W odpowiedzi na takie działania Chin, część państw należących do grupy zaczęła upatrywać w niej swoją szansę. Na tym tle szczególną rolę odgrywał (i wciąż odgrywa) węgierski premier Victor Orbán, niezmordowanie głoszący chęć bliższych kontaktów z Chinami (choć jego „rewizjonistyczna” polityka w dużej mierze opiera się na wymanewrowywaniu sobie silniejszej pozycji w samej Unii poprzez granie „chińską kartą”; ostatnio jego metody, już poza Unią, kopiuje premier Serbii). Jednak nie tylko Węgrzy mieli nadzieję na chińskie „frukty”, również Polska złapała na chwilę chińskiego bakcyla. Jeszcze kilka lat temu (szczególnie w latach 2015-2016) powszechna była nadzieja na wejście polskich firm na chiński rynek. Plany, a nawet swoista nieformalna polska strategia wskazywały na próbę wejścia do biedniejszych prowincji chińskich, nieopanowanych jeszcze przez kapitał zachodni, takich Syczuan, Ningxia, Gansu czy Qinghai; było to, przynajmniej na poziomie konceptualnym, założenie dość słuszne, gdyż interior i zachód Chin to obszary, gdzie łatwiej byłoby się przebić niż na wschodnim czy południowym wybrzeżu Chin, gdzie firmy zachodnie inwestują od ponad 20 lat. W każdym razie wierzono w możliwości w takich sektorach i branżach jak górnictwo, petrochemia, ekologia, biomedycyna, przemysł farmaceutyczny, zielone technologie, rolnictwo, chemikalia. Przede wszystkim zaś wierzono w rozwój handlu. Sztandarowym przykładem było tutaj połączenie Changdu-Łódź, dzięki któremu można dostarczać towary w mniej niż 2 tygodnie. O tym pociągu mówiono w drugiej dekadzie XXI w. niemal ciągle. Na każdym spotkaniu, od politycznego, przez samorządowe, po akademickie i społeczne, temat pociągu pojawiał się nieodmiennie – i zawsze pozytywnie. Pociąg był odmieniany przez wszystkie przypadki jako główne osiągnięcie, czy raczej główna nadzieja, kontaktów polsko-chińskich: nieustannie przekonywano o jego zaletach (4 dni krócej niż pociąg do Duisburga i ponad 4 razy krócej niż transport morski i znacznie taniej niż transport lotniczy). Z podobnym entuzjazmem, choć rzadziej, mówiono o porcie przeładunkowym w Małaszewiczach nieopodal białoruskiej granicy. Te konkretne przykłady łączyły się z szerszą wizją „geopolityczną”, promowaną od przynajmniej 2015 r., zgodnie z którą wejście Chin do Europy Środkowo-Wschodniej miało stać się zmianą strukturalną dla regionu. W tym ujęciu napływ chińskiego kapitału miał być trzecim najważniejszym dla regionu, po kapitale zachodnim w 1989 r. i unijnym po 2004 r., co miało rzekomo odwrócić niekorzystną geografię regionu (tak jak Chiny zdołały przezwyciężyć ograniczenia geograficzne u siebie, tak miano zrobić to teraz w Europie Środkowo-Wschodniej) i stworzyć nowe połączenia na linii północ-południe. W efekcie nastąpiłaby akumulacja kapitału, co dałoby regionowi podmiotowość. Te marzenia zaczęły ulatniać się już w okolicach roku 2016, obecnie zaś niemal całkowicie zamarły.

Od początku wielkie chińskie plany miały jednak swoje słaby strony. Pierwszą – i pozostającą problemem do dziś – jest mglistość projektu Nowego Jedwabnego Szlaku. Jego cele nie są jasno zdefiniowane, a jego istota jest nieprecyzyjna. Chińczycy lubią mówić o tym projekcie jako projekcie na pokolenia, co wpisuje się znakomicie w tyleż popularny, co błędny mit Chińczyków jako ludzi planujących wiele lat do przodu (ostatnie wydarzenia w Hongkongu, gdzie „dalekowzroczne” i „myślące kilka dekad do przodu” kierownictwo chińskie nie przewidziało wybuchu kryzysu mieszkaniowego ani nawet tego, że propekińskie partie polegną w wyborach lokalnych, powinny skutecznie otrzeźwić zwolenników tej tezy). Jednak ta retoryka jest niezwykle wygodna – kto to sprawdzi za kilka dekad? – prawdopodobnie również skrywa pustkę (skoro coś jest na pokolenia, to jak bardzo jest konkretne?) Takie hasła idealnie nadają się do celów propagandowych, nie zaś do realnej polityki.

Innym problemem stojącym na drodze bliższej współpracy 1+16 od początku były przeszkody „realne”, namacalne, takie jak (niedo)rozwój istniejących połączeń kolejowych między Chinami a Europą, procedury celne, różnice w systemach kolejowych, niedobór dóbr, jakie można eksportować do Chin i fakt, że wciąż taniej jest, i długo pozostanie, wysyłać towary morzem. Kolejnym wyzwaniem jest ograniczenie polityki części państw Europy Środkowo-Wschodniej wobec Chin na skutek członkostwa w UE, od spraw mniejszego kalibru (bariery handlowe czy polityki wizowe) po większe kwestie, takie jak dopasowanie gospodarek państw Europy Środkowo-Wschodniej jako podwykonawców gospodarki niemieckiej (to być może tłumaczy, dlaczego Chinom generalnie lepiej wyszła współpraca z Bałkanami, gdzie większość państw do UE nie należy, niż z resztą krajów 1+16). 1+16 to, z kilkoma wyjątkami, obszar małych i średnich przedsiębiorstw, niebędących partnerem dla wielkich chińskich molochów państwowych bądź oligarchicznych. Struktura gospodarcza i zdominowanie rynku przez firmy zachodnie ogranicza możliwą współpracę. Jak pisali czescy, słowaccy i węgierscy badacze, Rudolf Fürst, Richard Turcsányi i Tomas Matura, na przykładzie ich krajów, 90% czeskiego, słowackiego i węgierskiego eksportu do Chin jest produkowane przez wielonarodowe korporacje, co powoduje, że rządy w Budapeszcie, Bratysławie i Pradze nie są w stanie wpływać na relacje handlowe z Chinami bez względu na stan polityczny ich relacji z Pekinem. Podobnie jest w innych krajach 1+16.

Spowolnienie gospodarcze w Chinach po 2015 r. również zmniejszyło entuzjazm do chińskiego modelu, zarówno w samych Chinach (gdzie wielu, stosując błyskotliwą frazę Bogdana Góralczyka, „obudziło się z chińskiego snu”), jak i za granicą. Do tego doszedł wreszcie konflikt handlowy ze Stanami Zjednoczonymi. Jeszcze kilka lat temu Amerykanie deklarowali nieoficjalnie, że „mogą żyć” z 1+16, bo skala inicjatywy jest mała. Ona nie zwiększyła się, za to wzajemny klimat relacji amerykańsko-chińskich znacząco się pogorszył. Zgodnie więc z przewidywaniami, Amerykanie wykorzystali proamerykańskie nastawienie części krajów 1+16, w tym przede wszystkim Polski, i zaczęli blokować chińskie wpływy w tym rejonie świata. Pogorszenie relacji Waszyngton-Pekin miało więc bezpośredni wpływ na osłabnięcie entuzjazmu wobec Chin w znacznej części grupy 1+16.

Jako się rzekło wcześniej, sama grupa 1+16 była wyjątkowo sztuczna. W jej łonie nie istnieje wspólna tożsamość regionalna. Ba! Nie ma takowej nawet w Europie Środkowej czy Środkowo-Wschodniej. Podziały na kraje Wyszehradu czy na Bałkany są bardzo widoczne. I uniemożliwiają one stworzenie wspólnej polityki wobec Chin. A do tego dochodzą jeszcze sprzeczne interesy z Europą Zachodnią, mającą dominującą pozycję w krajach 1+16. Zachodnioeuropejskie elity początkowo ostro wypowiadały się przeciwko chińskiej inicjatywie, podnosząc kwestie aksjologiczne, czy doprowadzając do aktów politycznych i prawnych (rekomendacje parlamentu europejskiego z 2016 r.). Doprowadziło to z czasem Chiny do zrozumienia, że bez obłaskawienia Niemiec nie uda się utrzymać tej idei (vide: niżej). Dobitnie wszakże pokazało, że wspólna polityka 1+16 wobec Chin jest pomysłem wielce karkołomnym. Brak jedności, brak wizji współpracy, brak konkretnych pomysłów, brak szerszego spojrzenia na Chiny, to tylko niektóre z niedostatków regionalnych. Wynika to poniekąd naturalnie z członkostwa części krajów w Unii Europejskiej, co wyłącza część kwestii spod polityki narodowej (np. kwestie prawne, regulacje handlowe); tam z kolei, gdzie państwa członkowskie prowadzą własną politykę, jak na przykład w edukacji czy kulturze, tam nie istnieje regionalne spojrzenie, a wyłącznie partykularne, co powoduje bilateralne, a nie regionalne załatwianie spraw z Chinami. I zamiast współpracy tworzy rywalizację o uwagę Chin. W efekcie w samym 1+16 to raczej rywalizacja o chińskie inwestycje jest częstsza niż współpraca. W efekcie zamiast wspólnego podejścia, są polityki narodowe wobec Chin – najbardziej wyraźne z nich to węgierska, łotewska, serbska i czeska; a po drugie ambicje niektórych krajów (Węgry, Polska, Czechy), by odgrywać czołową rolę w kontaktach z Chinami. Dla Chin to dobrze – Pekin może rozgrywać kraje 1+16 i wygrywać je dla swoich celów – ale dla regionu źle.

Jednym z zagrożeń istniejących od początku i wciąż obecnych, jest stanie się po prostu obszarem tranzytowym dla chińskich towarów sunących do Europy Zachodniej, bez żadnych korzyści z tego płynących. Chociaż 1+16 ma korzystne położenie geograficzne z punktu widzenia Pekinu, to bez przeładunku towarów na tym obszarze, pociągi i chińskie towary będę po prostu mijały region w drodze na zachód Europy i większe korzyści nie zaistnieją. Samo wejście Chin bynajmniej z automatu pozycji regionu nie poprawia. Wbrew marzeniom niektórych komentatorów samo pojawienie się kapitału chińskiego nie sprawi, że państwa 1+16 ustrzegą się pułapki średniego rozwoju (by to się stało, potrzeba przestawienia się na wysoko zaawansowane produkty i usługi). Zresztą chińska obecność w regionie wciąż nie jest nadzwyczajna. Pod względem inwestycji Chińczycy ustępują nie tylko państwom zachodnim, ale również azjatyckim konkurentom, takim jak Japonia, Korea Południowa i Tajwan (znowu wyjątkiem są tu Bałkany, gdzie obecność chińska jest zauważalna). Duży szum polityczny bynajmniej nie przełożył się na silniejszą obecność gospodarczą. A jeśli Chiny wkraczały silniej, to głównie by dokonywać przejęć i/bądź tworzyć infrastrukturę dla chińskich celów komercyjnych: pod względem ekonomicznym Chiny są państwem bardzo egoistycznym i dbającym właściwie wyłącznie o swoje interesy (co swoją drogą przeczy rozpowszechnionej na Zachodzie narracji o chińskiej chęci stworzenia alternatywnego porządku światowego dla Stanów Zjednoczonych, gdyż wymagałoby to od Chińczyków działań mniej egoistycznych, do których są na razie niezdolni lub niechętni). Mała liczba chińskich inwestycji i odwrotnie proporcjonalny do ich liczby pierwotny entuzjazm wobec chińskiego wejścia do 1+16 wynikał z początkowego wzajemnego niezrozumienia. Chiny, dla których Europa Środkowo-Wschodnia czy Bałkany od początku były tylko dodatkiem do polityki europejskiej (chińskie inwestycje bezpośrednie w regionie Europy Środkowo-Wschodniej to jedynie około 10% chińskich inwestycji w Europie), pragnęły przede wszystkim inwestycji infrastrukturalnych (najlepiej na zleceniach rządowych), stąd przejęcia i zainteresowanie branżami logistycznymi i budowniczymi. Tymczasem państwa Europy Środkowo-Wschodniej marzyły o inwestycjach typu greenfield, by tworzyć miejsca pracy i produkcję przemysłową. Z tego punktu widzenia chińskie pożyczki i granty okazały się mało atrakcyjne, zaś doświadczenie współpracy z Chińczykami – niekorzystne.

Ta wzajemna niewiedza co do intencji wynikała być może z faktu, iż obie strony po prostu mało o sobie wiedziały. Nieświadomość zupełnie odmiennej filozofii biznesowej kierującej oboma stronami była znaczna. Klasycznym przykładem konsekwencji takiego zderzenia dwóch wizji była nieszczęsna historia chińskiej firmy Covec w Polsce, która po nieporozumieniach z polskimi podwykonawcami porzuciła budowę autostrady A2. Porażka tej firmy wynikała raczej z braku komunikacji i wzajemnych stereotypów: upraszczając publicystycznie, można powiedzieć, że Polacy wierzyli, że Chińczycy zbudują drogę za „miskę ryżu”, zaś Chińczycy myśleli, że zarobią na nieświadomych miejscowych niczym w Afryce. Ta historia miała fatalne konsekwencje, bo na kilka lat zdominowała percepcję chińską nad Wisłą, wzmacniając i tak silne antychińskie resentymenty, istniejące tutaj wcześniej na skutek co najmniej dwóch ideologicznych przyczyn: sympatii do wolnego Tybetu oraz dominacji masakry wokół Tiananmen w obrazie Chin po roku 1989.

Z tych wszystkich przyczyn wejście do regionu przez Chiny nie spowodowało radykalnej zmiany. Nie sprawdziły się przewidywania niektórych autorów, wieszczących, iż nadejście Chin będzie strukturalną zmianą dla regionu, podobną do tej po 1989 czy 2004 roku.

Te wszystkie czynniki doprowadziły do powszechnego w regionie w ciągu ostatnich około dwóch lat rozczarowania co do 1+16 i roli Chin. Państwa 16-tki, szczególnie te będące członkami Unii Europejskiej, niewiele zyskały (z wyjątkiem Węgier, będących jednak przypadkiem szczególnym, nie tylko z powodu posiadania największej mniejszości chińskiej w regionie). Okazało się, że Chiny w 1+16 oznaczają niewielkie inwestycje, a jeśli już to przejęcia, pogłębiający się deficyt handlowy krajów regionu z Pekinem (bardzo wyraźny w przypadku Polski, gdzie deficyt ten wzrósł) oraz brak widoków na wejście na rynek chiński i w efekcie załamanie się marzeń. Bardziej pozytywnie nastawieni analitycy podkreślali poprawę relacji politycznych, ale i tutaj konkretów było mało. Dla większości państw regionu oznaczało to 15 minut spotkania z premierem Chin w trakcie szczytów, co dawało pewien poziom komunikacji, głównie jednak oznaczało po prostu kurtuazję. W efekcie w regionie coraz silniejsze stawało się rozczarowanie, szczególnie wśród takich państw jak Polska czy Czechy, które zaangażowały spory kapitał polityczny w relacje z Chinami i niewiele z niego wyniknęło (ten zawód zaś doprowadził do spadku poziomu relacji dwustronnych). Również małe państwa 16-tki nie mogły czuć się zwycięzcami, chociaż bez wątpienia z perspektywy takich państw jak Macedonia Północna, mających łatwiejszy dostęp do kredytów chińskich niż do europejskich, ocena 1+16 wygląda trochę lepiej (daleko wszakże od pierwotnych marzeń). Bałkany to bowiem wciąż głównie państwa rozwijające się, potrzebujące kapitału, technologii. Dla nich oferta chińska miała pewien sens. Ale dla większości państw tego forum było to po prostu rozczarowanie: państwa będące w UE nie dostały tego, co chciały: ani technologii, ani fruktów gospodarczych, ani otwarcia rynku chińskiego. Niczego z tych elementów Chińczycy nie dostarczyli. 1+16 okazało się chińską ofertą źle skrojoną, niedostosowaną pod państwa Europy Środkowo-Wschodniej i Pribałtyki, co zresztą nie dziwi, bo oferta chińska w ramach tego projektu była korzystna… dla Chin (a niekoniecznie dla Wyszechradu czy Bałtów) oraz dostosowana do państw globalnego Południa, podczas gdy Polska, Węgry, Czechy czy państwa bałtyckie po 30 latach transformacji i wielu wyrzeczeniach znalazły się w (przedsionku) globalnej Północy i nie tylko nie utożsamiają się z globalnym Południem, ale ich gospodarki są już na innym poziomie współzależności niż te państw postkolonialnych. Do tego rozczarowania doszedł czynnik globalny i pogłębiająca się rywalizacja amerykańsko-chińska: USA wykorzystało rozczarowanie Chinami w krajach takich jak Polska czy Czechy, co widać chociażby w kwestii 5G (jednak czynnik USA wszedł tu znacznie później i był wtórny wobec niedostosowanej oferty chińskiej)

W odpowiedzi na widoczną porażkę formatu 1+16 Chińczycy zadziałali trójtorowo. Po pierwsze, ogłosili, że w ramach 1+16 zrealizowanych zostało ponad 300 inicjatyw (w domyśle: Czego chcecie? Przecież działa!). Dodajmy: przeróżnych inicjatyw. Chińska lista to prawdziwy polityczno-administracyjno-społeczny „groch z kapustą”: od dialogu ministrów finansów, przez rozmowy agencji certyfikacji żywności, po debaty leśników, od konferencji uczelni po spotkania kół gospodyń wiejskich. Słowem wszelkie poziomy biurokracji, od ministerstw po samorządy, a także NGOsy i inne ciała. Można, a nawet trzeba podchodzić do tej listy z pewnym dystansem, jednak poza swoją propagandową treścią ukazuje ona jeden namacalny konkret: Chińczycy i mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej, Pribałtyki i Bałkan poznali się. Nie tylko politycy i biznesmeni, ale również dziennikarze, aktorzy, muzycy itp. zaczęli wzajemnie do siebie jeździć. To ważne, choć niezauważalne z lotu ptaka, z jakiego zwykle opisuje się relacje polityczne. 

Po drugie, Chińczycy postanowili rozszerzyć grupę i w tym roku dokooptowali do niej Grecję, tworząc 1+17, wzmacniając tym samym i tak najbardziej intensywnie współpracujący z Chinami wymiar bałkański. Miało to swoją logikę, gdyż przykryło dotychczasowe niepowodzenia, trochę na podobieństwo przyłączenia Indii i Pakistanu do Szanghajskiej Organizacji Współpracy w 2017 r.

Po trzecie i najważniejsze wreszcie, Chińczycy wyciągnęli wnioski z porażki. Krytyczna refleksja nad niepowodzeniem idei 1+16 doprowadziła do jej ewolucji, której najważniejszym elementem była koncentracja na Unii Europejskiej, przede wszystkim na Niemczech. Już wcześniej to Europa Zachodnia, przede wszystkim Niemcy, Francja, Wielka Brytania (do Brexitu), Włochy były głównymi partnerami Chin i jednym z celów 1+16 od początku było zbliżenie Chin do gospodarki niemieckiej. W pewnym sensie 1+16 zawsze było przystawką Chin w Europie wobec zachodnioeuropejskiego głównego dania. Ale w ostatnich latach Chiny zorientowały się wręcz, że bez Niemiec 1+16 (teraz już 1+17) nie ma racji bytu. W efekcie doszło do elastycznej zmiany priorytetów i 1+17. Jak narastało rozczarowanie brakiem rezultatów formatu 1+16, to chiński premier pojechał negocjować… do Berlina! Li Keqiang zaprosił Niemców do udziału w 1+17, co wyglądało przygnębiająco znajomo: w Berlinie rozmawiano o przyszłości regionu, a następnie zakomunikowano to reszcie państw. Przyczyna była prosta: 1+17 de facto przehandlowano w zamian za neutralność Niemiec w amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej (z punktu widzenia Chin kluczowe jest byleby tylko Niemcy nie stanęli po stronie USA w tej rozgrywce).

Ta ewolucja 1+16, ze swoistego przyczółku w Unii w grę Chin z Niemcami i ich sposób na wpływ na twarde jądro Unii, pokazała również dobrze sposób, w jaki działają Chiny na arenie międzynarodowej: ich styl funkcjonowania. W tworzonych przez siebie strukturach, przypominających górę lodową, Chiny posuwają się tam, gdzie widać wolę współpracy, zatrzymują zaś tam, gdzie jest blokada. Innymi słowy, jest to dostosowanie się do aktualnych warunków, nie pchanie się tam, gdzie się nie da, a pójście tam, gdzie się da. Można powiedzieć, że to wygląda dość nieporadnie – bo ogłaszają jakieś zapowiedzi, plany, inicjatywy, a potem niewiele z tego wychodzi. Ale z drugiej strony Chińczycy są przez to elastyczni, zmieniają punkt ciężkości w zależności od sytuacji. Świetnie odpowiada to temu, co w języku chińskim nazywa się tifa, czyli „wskazówki co do strategii państwa”: swoiste meta zasady określające cele polityki chińskiej, zgodnie z zasadą „posłuszeństwa linii partii, ale z zachowaniem niezbędnej elastyczności”. Tifa to uniwersalne narzędzie polityki chińskiej. 1+16(17) potwierdziło więc pewien sposób zachowania się Chin w stosunkach międzynarodowych.

 

Korzystałem przede wszystkim z debaty z udziałem Jakuba Jakóbowskiego, Marcina Przychodniaka i mojej osoby w Ośrodku Myśli Politycznej w Krakowie 23 października 2019 r., a także z opracowań Ośrodka Studiów Wschodnich (tekstów Jakuba Jakóbowskiego i  Marcina Kaczmarskiego), Polskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych (Marcin Przychodniak, Justyna Szczudlik-Tatar, Artur Gradziuk), łódzkiego Ośrodka Studiów Azjatyckich (Dominik Mierzejewski) oraz tekstów Adriana Brony i Bogdana Góralczyka, jak również z analiz czeskich (Rudolf Fürst), węgierskich (Ágnes Szunomar, Tamas Matura), słowackich (Richard Turcsányi) i chińskich (Kong Tianping, Liu Zoukai).