Pożegnanie ze starym porządkiem

Geopolityka na świecie zaczyna zmieniać swój środek ciężkości. Pozimnowojenny ład rozkładający układ sił pomiędzy Zachód i Rosję traci na znaczeniu, a na jego miejsce wkracza układ trans pacyficzny. Ta zmiana będzie miała zdecydowany wpływ na relacje transatlantyckie.

Razem z Bartoszem Marcinkowskim stworzyliśmy w październiku artykuł pt. ,,Wielka ofensywa czerwonego smoka’’. W tekście prezentowanym na łamach Stosunków Transatlantyckich opisywaliśmy niedawne posunięcia dyplomatyczne Chin, pozwalające twierdzić, że to mocarstwo pragnie zadomowić się w regionie Europy Środkowo-Wschodniej tradycyjnie podzielonej na strefy wpływów Stanów Zjednoczonych i Rosji. W konkluzji zawarliśmy tezę, że Państwo Środka, korzystając z osłabienia relacji między Europą a Stanami, przejmuje inicjatywę i zwycięża w walce o swoje interesy na tym terytorium. Naszym zdaniem, od stanowiska Rosji zależeć będzie ostateczne przechylanie się szali zwycięstwa na stronę Zachodu (USA-UE) lub Wschodu (Chin). Opisywane przez nas zjawisko jest jednak elementem większego procesu zachodzącego na arenie międzynarodowej. Między Stanami Zjednoczonymi, a Chinami narasta rywalizacja, której najbardziej zauważalnym polem stała się ekonomia.

 

Wojna walutowa, której rozwój poddawany był intensywnej analizie na stronach Stosunków Transatlantyckich wynikła z zależności gospodarek obu pacyficznych potęg, która prowadzi do pojawiania się tarć w relacjach między nimi. To zjawisko opisuje dokładnie publicysta Foreign Policy Evan A. Feigenbaum w swoim artykule pt. „Reluctant Warriors”. Autor zauważa kilka prawidłowości, które sprawiają, że dla kondycji i rozwoju dobrobytu w Chinach, wielkie znaczenie ma sytuacja gospodarcza w USA, i odwrotnie.

 

Pierwszym czynnikiem tworzącym opisywaną zależność, jest narastająca rywalizacja ekonomiczna firm amerykańskich i chińskich. Chińczycy stają się coraz bardziej konkurencyjni, a wpływy ich przedsiębiorstw zaczynają zahaczać o strefy zarezerwowane do tej pory dla USA. Ma to miejsce w praktycznie każdym sektorze – od pojazdów elektrycznych po energię słoneczną. Amerykanie i Chińczycy walczą obecnie o kontrakty w Australii czy Kaliforni – w obszarach, w których Stany nie miały do tej pory poważnego rywala.

 

Kolejnym źródłem napięć jest coraz silniejsza tendencja polityków z Pekinu, do stosowania protekcjonizmu w stosunku do rodzinnych spółek. Skrajnym przykładem mogły być chińskie ostrzeżenia o możliwości ograniczenia dostępu do minerałów ziem rzadkich – cennego surowca, wykorzystywanego przede wszystkim w silnie rozwiniętej na Zachodzie wysokiej technologii.  Groźba ta okazała się jedynie narzędziem nacisku na zachodnie kraje, w negocjacjach gospodarczych prowadzonych przez Chiny. Mimo to, ten przypadek pokazuje możliwości Państwa Środka, z których może skorzystać w pełnym wachlarzu w przypadku rozwinięcia się wojny handlowej na dużą skalę. Publicysta The National Interest Jacob Heilbrunn dopuszcza nawet możliwość, że w przyszłości USA mogą stać się zakładnikiem chińskich decyzji ekonomicznych.

 

Jako czynnik wpływający na powstające tarcia, Feigenbaum wskazuje również na postępujące rozwarstwienie interesów w ramach chińskiego społeczeństwa. Do tej pory stojący murem za posunięciami gospodarczymi władz centralnych bankierzy, eksporterzy i polityczni przywódcy, zaczynają się różnić w swoich opiniach. Przeprowadzona  w czerwcu przez władze chińskie rewaluacja Juana spotkała się z oporem ekonomistów rządowych w Pekinie i grup eksporterów. Chiński establishment różni się również w ocenach co do dostępu zachodnich spółek do wrażliwych sektorów gospodarki, takich jak energetyka. Mające miejsce niedawno umożliwienie Shellowi we współpracy z PetroChina poszukiwań gazu łupkowego w Syczuanie podoba się chińskim inwestorom, ale wywołuje silne obawy wśród rządzących.

 

Duży wpływ, zdaniem specjalisty Foreign Policy, ma również wzrastająca akceptacja po obu stronach Pacyfiku dla rywalizacji handlowej między Waszyngtonem a Pekinem. Oba mocarstwa coraz mocniej rysują linię oddzielającą kwestie ekonomiczne od sporów politycznych, takich jak batalia wokół Tajwanu czy negocjacje z Koreą Północną.

 

Ponadto, rosnący rynek konsumencki w Chinach (około 1,3 miliarda konsumentów) tworzy zapotrzebowanie, którego realizacja przyniesie rozwój sprawniej walczącej o swoje interesy ekonomiczne stronie sporu. Więcej kontraktów w Państwie Środka dla Amerykanów oznaczałoby zwiększenie oraz realizację produkcji krajowej, co przełożyłoby się na zwiększenie wzrostu gospodarczego. Większa konkurencyjność gospodarki chińskiej i tendencje etatystyczne władz w Pekinie mogą jednak tę sekwencję zablokować. Wahania walut mają tu równie ważne znaczenie. Tańszy Juan oznacza zwiększenie eksportu chińskiego i zmniejszenie sprzedaży zagranicznej USA – i na odwrót – tańszy dolar pozwoli amerykańskim inwestorom na więcej zysków i zdławi rozwój firm chińskich.

 

Wszystkie te czynniki mogą mieć wpływ na pogłębianie się konfliktu gospodarczego między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Feigenbaum nie uważa jednak, by mógł się on przekształcić w prawdziwą wojnę handlową. Ekspert Foreign Policy jest  sceptyczny wobec takiej ewentualności. Jego zdaniem coraz mocniejsze osadzanie się Chin w ekonomicznych instytucjach międzynarodowych, stworzy sieć zależności, które zablokują agresywne posunięcia ze strony tego mocarstwa. Jest to interpretacja z pozycji liberalnej szkoły geopolitycznej. Realiści z pewnością wykazaliby się w tym przypadku stanowiskiem mniej optymistycznym dla światowego porządku.

 

Opisywany proces pokazuje, jak bardzo otwarcie się Chin na Zachód i dołączenie do globalnego wyścigu ekonomicznego wpłynęły na zmianę geopolityczną na świecie. W artykule ,,The Game Changer’’, który pojawił się na łamach Foreign Affairs, Elizabeth C. Economy uznaje tę zmianę za kolejną odsłonę chińskiej rewolucji, która może tym razem doprowadzić, nie tylko do zwiększenia wpływów tego kraju, ale wręcz do zmiany reguł gry na światowym rynku. Publicystka Foreign Affairs uważa, że Pekin ostatecznie wyszedł z izolacjonizmu I ma obecnie ambicje wpływać na relacje międzynarodowe na całym świecie. Co ciekawe specjalistka twierdzi, że stało się to poza wolą twórców chińskiej polityki. Ów trend ma jej zdaniem być skutkiem gospodarczej rewolucji w Chinach, mającej miejsce za rządów Deng Xiaopinga. Wielki potencjał tego mocarstwa siłą rzeczy wymusza zmiany w światowej ekonomii, a rozwijająca skrzydła gospodarka Chin będzie jedynie pogłębiać ten proces.

 

Ma to wielkie znaczenie dla relacji transatlantyckich. Pojawiające się sygnały o zwracaniu się europejskich graczy w stronę Pekinu, które opisywaliśmy z Bartoszem Marcinkowskim w naszym artykule, oraz inne symptomy świadczące o coraz większej roli Pekinu w polityce krajów Unii Europejskiej i Rosji, świadczą o malejącym wpływie USA w regionie. Kraje Unii wolą wynegocjować warunki współpracy z Pekinem, zanim jego potęga ekonomiczna zmiażdży ich gospodarki. Tym samym rośnie też znaczenie Federacji Rosyjskiej w tej układance, której stanowisko względem Chin może okazać się decydujące dla utraty prymatu Zachodu w światowej ekonomii. Rosjanie mogą wpłynąć na osłabienie lub wzmocnienie pozycji zachodnich inwestorów, tak samo jak chińskich. W ten sposób Rosja staje się języczkiem uwagi w tej wielkiej grze, i może właśnie ten fakt tłumaczy ocieplenie relacji z Wielkim Niedźwiedziem forsowane od Waszyngtonu po Warszawę.

 

Bez względu na finał tego procesu, Chiny na dobre wkroczyły na arenę międzynarodową jako ekonomiczny gigant i jeden z głównych politycznych ośrodków wpływu. Dla Zachodu nadszedł czas, by pożegnać stary porządek i odnaleźć się w nowych, diametralnie innych realiach geopolitycznych.

Linki:

Wojciech Jakóbik, Bartosz Marcinkowski, Wielka ofensywa czerwonego smoka, Stosunki Transatlantyckie

Evan A. Feigenbaum, Reluctant Warriors, Foreign Policy

Jacob Heilbrunn, The China Syndrome, The National Interest

Elizabeth C. Economy, The Game Changer, Foreign Affairs