Ukraina między Brukselą a Moskwą

Piotr Bajda

Piotr Bajda

Piotr Bajda

Dr hab., wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, autor wydanej przez OMP książki Małe państwo europejskie na arenie międzynarodowej. Polityka zagraniczna Republiki Słowackiej w latach 1993-2016.

Od soboty 23 listopada 2013, od czasu zorganizowanej przez Ośrodek Myśli Politycznej i fundację New Direction konferencji zatytułowanej „Partnerstwo Wschodnie: sukces czy porażka Unii Europejskiej?” nosiłem się z zamiarem przygotowania tekstu pogłębiającego tezy, które wtedy miałem okazję wygłosić. Dynamika wydarzeń na Ukrainie powoduje, że każdego dnia mamy nowe informacje. Dzisiaj nikt nie jest wstanie odpowiedzialnie odpowiedzieć na pytanie, jak zakończy się tamtejszy kryzys, kto będzie jego zwycięzcą. Odpowiedzi tej nie znają ani najwybitniejsi analitycy, ani najważniejsi politycy – i ci w Moskwie, i ci w różnych stolicach europejskich.

Piotr Bajda

Piotr Bajda

Dr hab., wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, autor wydanej przez OMP książki Małe państwo europejskie na arenie międzynarodowej. Polityka zagraniczna Republiki Słowackiej w latach 1993-2016.

Ukraina, próba zrozumienia procesów politycznych tam zachodzących, jej geopolitycznego miejsca na mapie świata, jest wielkim wyzwaniem dla badaczy stosunków międzynarodowych, naukowców zajmujących się systemami politycznymi czy ustrojami państwowymi. Jedna rzecz nie ulega wątpliwości, Ukraina będąca dużym państwem i zamieszkałym przez jeden z liczniejszych narodów Europy, jest zarazem państwem słabym, którego rola polityczna nie odpowiada jej potencjałowi. Od chwili rozpadu Związku Sowieckiego i postania niepodległego państwa ukraińskiego jest ono częściej przedmiotem gry politycznej niż jej podmiotem. Trudno przypuszczać, by u genezy decyzji prezydenta Wiktora Janukowycza leżała chęć odzyskania podmiotowości i autonomii Kijowa, ale też nie można wykluczyć, że dynamika wydarzeń na Ukrainie w dłuższej perspektywie czasowej doprowadzi do wzrostu znaczenia Kijowa na arenie międzynarodowej – i oby tak się stało.

 

Latem 2011 roku zostałem poproszony o napisanie ekspertyzy o relacjach Unia Europejska-Ukraina. Była to okazja, aby podsumować dotychczasową politykę Brukseli wobec naszego wschodniego sąsiada. W tekście wskazywałem na niepokojące tendencje wycofywania się Unii Europejskiej z prób poważniejszego oddziaływania na swoje najbliższe otoczenie i demonstrowany praktycznie od samego początku brak zainteresowania sprawami ukraińskimi. Unia Europejska wobec Kijowa najczęściej przyjmowała pozycję reaktywną: nie miała pozytywnego planu, a jedynie reagowała, gdy dostrzegała na Ukrainie narastające problemy mogące szkodzić interesom Unii lub co ważniejszych stolic europejskich. Stworzenie nowych instrumentów, z Europejską Służbą Działań Zewnętrznych na czele, niewiele zmieniło w tych relacjach. W tekście pisanym w 2011 roku wskazywałem, że brak pozytywnego europejskiego programu dla Kijowa w konsekwencji może doprowadzić do głębokiego kryzysu politycznego na Ukrainie, destabilizującego sytuację w regionie. Zamiast aktywności Bruksela wybiera pasywność i z tej postawy uczyniła niemalże cnotę. Zrezygnowała z odgrywania roli centrum siły normatywnej (normativ power), zachęcającego najbliższych sąsiadów do podejmowania różnego rodzaju wysiłków transformacyjnych, w zamian za konkretne korzyści wynikające z wzmocnienia wzajemnych relacji. Nie próbuje też korzystać ze swojej „miękkiej siły” (soft power). Unia Europejska dzisiaj jest znacznie mniej atrakcyjnym partnerem niż w momencie, gdy my ubiegaliśmy się o członkostwo w niej. Ale chyba samozadowoleni urzędnicy brukselscy i politycy europejscy mają problem, by to dostrzec. Historia ostatnich tygodni relacji unijno-ukraińskich ukazuje, że wielu europejskich polityków było autentycznie zaskoczonych decyzjami Kijowa, bowiem ciągle się im wydawało, że sama możliwość pokazania się w otoczeniu przywódców Unii Europejskiej, uściśnięcia ich ważnych dłoni, jest wystarczającą zachętą i wartością samą w sobie. Obecną sytuację należy też uznać za fiasko europejskich socjalistów i demokratów, którzy w 2010 roku nawiązali współpracę z Janukowyczem i jego Partią Regionów.

 

W ten życzeniowy scenariusz niestety wpisali się też rządzący Polską. Najlepszym tego obrazem były fotografie z nocnej narady w niedzielę 1 grudnia w Kancelarii Premiera w sprawie Ukrainy. Pewien portal internetowy uznał nawet to spotkanie za jedną z największych wpadek rządu w ubiegłym roku. Zaskoczone twarze, spóźniona reakcja, brak pomysłu na działania alternatywne – takie opinie można było przeczytać w różnych komentarzach po tym spotkaniu. A trudno uznać, że były tam obecne osoby, dla których Ukraina była nowym wyzwaniem, zupełnie nieznanym tematem. Przecież na osiem biorących w nim udział osób, cztery były lub są związane z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, który od lat monitoruje sytuację na Ukrainie. To, że takie spotkanie odbyło się w chwili, gdy było jasne, że strona ukraińska nie podpisze umowy stowarzyszeniowej, pokazuje, iż przyciąganie Ukrainy do Europy nie jest naszym priorytetem. Nieprawdą więc jest, co powiedział ówczesny rzecznik rządu Paweł Graś, że „nie ma drugiego takiego państwa w Europie, które byłoby tak zaangażowane w sprawę Ukrainy, jak Polska”. Organy państwa polskiego wykazują się wyjątkową biernością i można odnieść wrażenie, że ich działania są zastępowane aktywnością środowisk opozycyjnych.

 

Podsumowując dotychczasową politykę całej Unii Europejskiej i jej organów wobec Kijowa, należy bardzo jasno stwierdzić, że musimy zweryfikować podręczniki do europeistyki. Unia Europejska nie jest już bowiem siłą normatywną w relacjach zewnętrznych. Mirosław Sułek, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, określał ją jako potęgę kooptacyjną, czyli posiadającą zdolność do kształtowania tego, co chcą inni. Unia Europejska nie ma już jednak siły kooptacyjnej, nie stanowi ośrodka politycznego, który poprzez swój autorytet byłby w stanie wywierać pozytywny wpływ nawet na najbliższe swoje otoczenie. W konkurencji z innymi, bardziej zdeterminowanymi ośrodkami politycznymi jest najczęściej partnerem słabszym i bardziej pasywnym ergo przegrywającym walkę o wpływy i posiadającym coraz mniejsze znaczenie na arenie międzynarodowej.

 

Dynamika wydarzeń wokół Ukrainy, procesów zachodzących wokół projektu podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, była tego dobitnym przykładem. Przed szczytem Partnerstwa Wschodniego na różnego rodzaju ukraińskich portalach internetowych pisano ze zdziwieniem, że politycy europejscy w żaden sposób nie zachęcali Ukraińców przed spotkaniem wileńskim, nie występowali w programach telewizyjnych, przedstawicielstwo Unii Europejskiej w Kijowie było jakby wymarłe. Kontrastowało to z niemal hiperkatywnością Rosjan, którzy przy każdej nadarzającej się sposobności starali się pokazać, że propozycja Unii Europejskiej jest niepoważna, a najwięcej zysków przyniesie Ukrainie zaakceptowanie rosyjskiej inicjatywy unii celnej i współpracy euro-azjatyckiej.

 

Rosjanie lepiej też wczuli się w plany i marzenia prezydenta Janukowycza. To, że głównym celem politycznym prezydenta Ukrainy jest reelekcja, nie jest trudne do odgadnięcia. Zwycięstwo w nadchodzących wyborach stanowi bowiem największe wyzwanie dla urzędującej głowy państwa i wspólny mianownik dla podejmowanych przez niego decyzji. Temu celowi jest podporządkowana jego cała strategia polityczna. Wygrana w przyszłorocznych wyborach prezydenckich ma być bowiem potwierdzeniem jego miejsca na scenie politycznej, ale też gwarancją bezpieczeństwa powiązanego z prezydentem biznesu.

 

Analizując obecne decyzje prezydenta warto pamiętać, że dla Janukowycza szczególnym doświadczeniem była pomarańczowa rewolucja w 2004 roku, która odebrała mu wówczas szanse na zwycięstwo wyborcze. Dobrze pamięta o roli odegranej wtedy przez przedstawicieli Unii Europejskiej, którzy opowiedzieli się po stronie jego konkurenta Wiktora Juszczenki. Ta historia każe Janukowyczowi podchodzić do propozycji Unii Europejskiej z wielką ostrożnością. Zupełnie odmienne doświadczenia towarzyszą historii relacji Janukowycza z Rosją, czy nawet dokładniej z prezydentem Władimirem Putinem, który do końca stał wiernie przy jego boku w 2004 roku i dzisiaj może korzystać z profitów takiej postawy. Z punktu widzenia rządzących w Kijowie oferta rosyjska jest mniej wymagająca. Moskwa nie oczekuje przeprowadzania kosztownej transformacji, czy przestrzegania praw człowieka; nie dołącza do płynącej z Zachodu krytyki pomysłów ograniczających prawa obywatelskie. W zamian Rosja oczekuje pomocy w obudowywaniu jej mocarstwowej pozycji na arenie międzynarodowej.

 

Mocarstwowość, czy rosyjski imperializm Ukrainie Janukowycza specjalnie nie przeszkadzał, ale sposobem na utrzymanie częściowej chociaż niezależności, od czasów prezydenta Leonida Kuczmy, była doktryna utrzymywania równego dystansu politycznego w stosunku do Brukseli i Moskwy. Program Partnerstwa Wschodniego w tej sytuacji stanowił wyzwanie dla Ukrainy i był traktowany jako szansa wzmocnienia swojej pozycji wobec Rosji. Natomiast z perspektywy Kremla Partnerstwo Wschodnie było zagrożeniem, złamało jeden z podstawowych kanonów dotychczasowych relacji Rosja-Unia Europejska. Rosji udawało się dotąd zachowywać pewnego rodzaju wyłączność na propozycje polityczne wobec byłych państw sowieckich, w literaturze przedmiotu często określano to hasłem „Russia first” (najpierw Rosja). Rosja oczekiwała, że wszelkiego rodzaju ułatwienia wizowe, liberalizacja współpracy gospodarczej, czy inny uprzywilejowany status zostaną najpierw zaoferowane Moskwie, dopiero w następnej kolejności innym państwom na Wschodzie. W ten sposób udało się Rosji w relacjach z UE wypracować pozycję „strategicznego partnera”. Partnerstwo Wschodnie zakwestionowało częściowo tą pozycję. Polsko-szwedzka inicjatywa dokonała wyłomu, była programem ekskluzywnie adresowanym do wybranych państw postsowieckich bez pytania się o zgodę na Kremlu. Nie może więc dziwić reakcja przywódców rosyjskich, którzy na inicjatywę Partnerstwa Wschodniego reagowali alergicznie, uznali to za rzucone sobie wyzwanie.

 

Tym też chyba należy sobie tłumaczyć taką intensywność działań Rosji podejmowanych wobec Ukrainy. Utrata wpływów w Kijowie nie tylko poddawałaby w wątpliwość sens reintegracji państw postsowieckich, ale ponadto stanowiłaby potężny cios w prestiż Rosji na arenie międzynarodowej. Wagę tej rozgrywki rozumiano w Moskwie o wiele lepiej niż w Brukseli. Z perspektywy ostatnich wydarzeń można postawić hipotezę, że propozycja Moskwy wsparcia gospodarczego i finansowego dla Kijowa w zamian za niepodpisywanie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, była swego rodzaju pułapką zastawioną przez Putina na prezydenta Janukowycza. Wieloletnie doświadczenie prezydenta Rosji w służbach specjalnych daje mu wyjątkową przewagę nad innymi klasycznymi przywódcami politycznymi. Zastawianie pułapek, wciąganie innych w sytuację bez wyjścia są metodami, które Putin miał okazję wykorzystywać i udoskonalać od lat. Wydaje mi się, że w tych kalkulacjach Moskwa przewidywała, że odrzucenie oferty europejskiej przez Janukowycza zostanie oprotestowane na ulicach Kijowa, doprowadzi do buntu społecznego, który widzimy na Majdanie. Społeczeństwo ukraińskie jest bowiem zupełnie inne od społeczeństwa rosyjskiego, nie jest grupą spacyfikowaną tak mocno jak w Rosji. Pomarańczowa rewolucja w 2004 roku była wyjątkowym i przełomowym doświadczeniem, ukazała, że protest społeczny może być skuteczny. Oczywiście po wygranej Wiktora Juszczenki protestujących przeciw oszustwom ekipy Janukowycza spotkało totalne rozczarowanie. Ale mimo tego rozczarowania, poczucie siły protestu społecznego nie zostało zapomniane, to też za jego sprawą Ukraińcy są o wiele bardziej upodmiotowionym społeczeństwem w porównaniu do sąsiedniej Rosji czy Białorusi. Między systemami politycznymi i kulturą polityczną Moskwy i Kijowa nadal jest ogromna przepaść. W momencie ogłaszania rezultatów jakichkolwiek wyborów, czy tuż po zamknięciu lokali wyborczych badań sondażowych exit poll przez ukraińskich wyborców nadal przechodzi dreszczyk emocji z pytaniem, kto wygrał. W Moskwie lub w Mińsku jedyny dreszczyk towarzyszy informacji o skali oficjalnego poparcia dla tych, którzy mieli wygrać. Tą różnicę warto mieć w pamięci oceniając miejsce Ukrainy na politycznej mapie Europy, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie Kijowowi jest bliżej.

 

Jestem przekonany, że z tej różnicy w pełni zdają sobie sprawę eksperci i politycy w Moskwie. Protesty, budowa Euro-Majdanu było czymś, co przewidywali i czego oczekiwali. Właśnie na tym miała polegać putinowska pułapka. Prezydent Janukowycz bowiem dzisiaj jest z każdym dniem coraz bardziej uzależniony od pomocy Kremla, albo bliższy oddaniu władzy. Celem Moskwy wydaje się doprowadzenie do sytuacji podobnej do tej znanej z Białorusi, gdzie reżim Łukaszenki jest nietolerowany przez państwa zachodnie i jedynym partnerem pozostaje dla niego Rosja. Wydarzenia wokół Majdanu, różnego rodzaju prowokacje i przepychanki, które obserwowaliśmy z różnym natężeniem w relacjach telewizyjnych, mogą świadczyć o wewnętrznej walce w obozie władzy, o podziale na zwolenników i przeciwników ostrzejszego kursu wobec protestujących. Zagadkowe postrzały śmiertelne kilku manifestantów, jak i jednego milicjanta nadają dodatkowego dramatyzmu całej sytuacji, ukazują determinację pewnych środowisk i każą stawiać pytanie, czy komuś poza Ukrainą nie zależy na eskalacji konfliktu. Ale w posunięciach prezydenta Janukowycza, jak na razie, można dostrzec pewien umiar i próby znalezienia wyjścia z sytuacji. Wygląda na to, że prezydent Ukrainy zdaje sobie sprawę z zastawionej pułapki i próbuje nie przekraczać magicznej linii, która doprowadziłaby do izolacji Ukrainy w relacjach z Zachodem, jednocześnie nie dopuszczając na razie myśli o ustąpieniu z zajmowanego stanowiska. Jest to swoista próba powrotu do polityki byłego prezydenta Kuczmy, który chciał korzystać z uprzywilejowanych relacji gospodarczych z Rosją i jednocześnie nie zatrzaskiwać sobie drzwi na Zachodzie. Błąd Janukowycza może polegać na tym, że niewłaściwie ocenił swoje szanse w negocjacjach z Rosją. Podpisując bowiem umowę stowarzyszeniową z UE wydaje się, że miałby szersze pole działania politycznego, niż ma dzisiaj. Przy obecnej słabości Unii Europejskiej nie bardzo widzę siłę, która byłaby wystarczająco zdeterminowana, by wymóc na Kijowie stosowanie się do jej zapisów. Nie wiem, czy Janukowycz nie umiał tego wytłumaczyć Putinowi, czy też Putin nie chciał słuchać tej argumentacji, ale wyraźnie widać, że prezydent Ukrainy nie docenił, jak Kijów jest ważny w planach Kremla, że ma kluczową w nich pozycję. Nie dla każdego celu politycznego Putin jest gotowy ryzykować pogorszenie relacji z Unią Europejską, czy też dawać pretekst do bojkotowania zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi.

 

Wydarzenia na kijowskim Majdanie i w innych miastach ukazały, że największą słabością ruchu społecznego jest słabość jej liderów, co przejawia się przede wszystkim w fakcie, iż nie są oni w pełni akceptowani przez protestujących na ukraińskich ulicach. Liderzy protestów de factonie mają pełnej kontroli nad tłumem, są poniekąd jego zakładnikami, co przy radykalizacji ulicy (szczególnie po informacjach o zastrzelonych demonstrantach i uprowadzonych rannych ze szpitali) uniemożliwia wypracowanie jakiegoś kompromisowego programu. To, co obserwujemy, to potężna siła i determinacja protestujących, dobra samoorganizacja na ulicach, ale słabość negocjacyjna tego protestu, niewielka przestrzeń dla kompromisu z rządzącymi. A prezydent Janukowycz nie jest gotowy oddać władzy, a tym bardziej oddać jej bezwarunkowo. Jeśli będzie postawiony pod ścianą, szybciej zdecyduje się na rozwiązanie siłowe, które wepchnie go w ręce Moskwy. W momencie pisania tego tekstu, stara się uniknąć podjęcia tej decyzji. Wydaje się, że najbardziej bezpiecznym rozwiązaniem byłoby rzucenie prezydentowi koła ratunkowego, pozwolenie mu na wyjście z twarzą z dzisiejszej opresji, nawet za cenę zrzucenia winy na podwładnych. Propozycja stworzenia rządu z premierem Jurijem Łycenką i wicepremierem Witalijem Kliczką na czele, była z jednej strony prezydencką pułapką, ale i sygnałem, że Janukowycz jest gotowy porzucić część swoich dotychczasowych współpracowników, z premierem Mykołą Azarowem w pierwszym rzędzie. To co powinno być nieprzekraczalną granicą, to gwarancje swobód obywatelskich i zaprzestanie podejmowania prób zmian w ordynacji wyborczej w wyborach prezydenckich, tak by w przyszłym roku bez żadnych ograniczeń mógł w nich wystartować Witalij Kliczko. Żądanie natychmiastowego ustąpienia prezydenta Janukowycza z pełnionej funkcji wydaje się w obecnej sytuacji nierealne i blokujące jakiekolwiek próby znalezienia kompromisu. Janukowycz byłby w stanie rozważać myśl o podaniu się do dymisji tylko w sytuacji, gdyby większość administracji odmówiła mu posłuszeństwa, a jego osobiste bezpieczeństwo i majątek byłby zagrożony.

Trudno wyrokować, kto wyjdzie rzeczywistym zwycięzcą z tego konfliktu, ale poza zwycięstwem politycznym ważne będzie też zwycięstwo symboliczne, komu zostanie przypisane, że walczył o prestiż państwa ukraińskiego. Zwycięzca obu nie musi być tożsamy, zwycięstwo polityczne wcale nie musi być zwycięstwem symbolicznym. Ale Ukrainę można uratować tylko wtedy, gdy po jednej stronie będą oba wymiary zwycięstwa. Chaos, próby działania na rzecz podziału państwa ukraińskiego byłyby najgorszym scenariuszem, uruchamiającym całą masę konfliktów, które przeleją się przez granice Unii Europejskiej w wielu miejscach. Oznaczałyby de facto koniec Ukrainy, jako państwa o dużym potencjale, mogącego odrywać rzeczywistą rolę w Europie.

***

Czy to oznacza, że dzisiejsza sytuacja definitywnie przekreśla sensowność dalszego funkcjonowania i finansowania programu Partnerstwa Wschodniego? Niewątpliwie zamknięcie programu byłoby z ulgą i satysfakcją przyjęte na Kremlu, oznaczałoby bowiem powrót do wcześniejszych reguł gry, które Rosji gwarantowały pełną kontrolę nad postsowiecką przestrzenią i uprzywilejowaną pozycję w relacjach z Brukselą. Utwierdzanie hegemonicznej pozycji Rosji nie leży w interesie ani Polski, ani całej Unii Europejskiej, bo tylko będzie powodowało eskalację żądań jeszcze bardziej uprzywilejowanej pozycji. Wbrew temu, co widzimy w mediach, Partnerstwo Wschodnie przyczyniło się do kilku pozytywnych zmian. Przede wszystkim wzmocniło europejskie tęsknoty w Mołdawii, nowym przywódcom Gruzji pozwoliło na utrzymanie pewnej niezależności w polityce zagranicznej, też na samej Ukrainie pokazało, że Unia jest Ukrainą zainteresowana, choć nie w tak dużym stopniu, na jaki zasługuje.

 

Musi jednak martwić brak zainteresowania Partnerstwem Wschodnim ze strony Szwecji, która razem z Polską inicjowała cały program. Może to oznaczać, że Sztokholm albo zrealizował już swoje związane z nim cele polityczne, albo jest przekonany o porażce całej koncepcji. Szwedzi jednak już nie raz pokazali, że potrafią aktywnie reagować w sytuacjach kryzysowych. Można więc mieć nadzieję, że w obliczu polityki Kremla wobec Kijowa, po zapowiedziach instalacji nowych broni ofensywnych w Obwodzie Kaliningradzkim, będą ponownie zainteresowani aktywnym włączeniem się w politykę wschodnią UE. Szwedzki głos w tej sytuacji jest o tyle istotny, że niepodważalnie wzmacnia starania państw Europy Środkowej, by utrzymać zainteresowanie Unii Europejskiej i zachodnich stolic europejskich problematyką polityki wschodniej, ukazuje szerszy niż tylko środkowoeuropejski wymiar tej polityki. Nie bez znaczenia jest też możliwość promocji współpracy wieloobszarowej na linii Północ-Południe, wobec dominującej dzisiaj linii Wschód-Zachód.

 

Poza powrotem do współpracy ze Szwecją na rzecz promocji Partnerstwa Wschodniego, ważne będzie aktywowanie jak największej liczby państw środkowoeuropejskich do działań promujących wschodni wymiar polityki UE. Centralna rola przypada niewątpliwie Grupie Wyszehradzkiej, która dzięki temu może stać się centrum politycznych projektów, łączących Skandynawów, Państwa Bałtyckie, Europę Środkową i Bałkany. Wspieranie przez Grupę Wyszehradzką mołdawskich aspiracji i polityki europejskiej Mołdawii powinno spowodować, że jeszcze bardziej niż dziś współpracą wyszehradzką będzie zainteresowana Rumunia. Mołdawię należy też dzisiaj traktować jako swego rodzaju test w skali mikro, czy Unia Europejska jest w stanie wywrzeć jakikolwiek pozytywny wpływ w swoim najbliższym otoczeniu. Jeśli w Mołdawii proces europeizacji się powiedzie, będzie to ważny sygnał dla Ukraińców, Gruzinów, czy w dużo dalszej perspektywie pozostałych państw objętych programem Partnerstwa Wschodniego.

 

Nasze środkowoeuropejskie zaangażowanie powinno mieć też jeszcze jeden wymiar. Wydaje się, że jeśli ktokolwiek ma szanse przekonać Europejczyków mieszkających na Wschodzie, że warto podejmować wysiłek transformacji i reform, to chyba tylko my, ukazując zmiany dokonane w regionie po 1989 roku. Na szczęście wygląda na to, że tego rodzaju myślenie nie jest do końca obce przywódcom wyszehradzkim. Na uwagę i uznanie zasługuje uruchomienie specjalnego programu grantowego w ramach Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego – Grupa Wyszheradzka na rzecz Partnerstwa Wschodniego, który mobilizuje do nawiązywania współpracy z różnymi partnerami w sześciu państwach postsowieckich. Szczególnie dla polskich organizacji i instytucji jest to wyjątkowa sposobność na większe zaangażowanie na Wschodzie.

 

Jesteśmy w wyjątkowej chwili, niemalże przełomowej. Kryzys na Ukrainie, masowość protestów na ulicach wielu miast, ich dynamika i z dnia na dzień obserwowana większa desperacja oraz radykalizacja nie pozwalają na bezczynność. Grzech zaniechania doprowadzi do potężnego osłabienia Unii Europejskiej na arenie międzynarodowej, jakiego jeszcze nie mieliśmy. Najprawdopodobniej doprowadzi do jeszcze większego wycofywania się Stanów Zjednoczonych z Europy, gdyż Amerykanie obserwując wydarzenia w Kijowie przede wszystkim liczą na to, że Europa w końcu odniesie jakiś cząstkowy chociaż sukces w stabilizacji swojego najbliższego sąsiedztwa. Amerykanom nie dajemy żadnego powodu do większego zainteresowania Europą. Jeszcze nie jesteśmy problemem dla administracji waszyngtońskiej, ale też nie jesteśmy partnerem, który Amerykanom byłby wstanie pomóc rozwiązać jakąś sytuację kryzysową. Ten brak zainteresowania dobrze widać na przykładzie aktywności środowisk akademickich i eksperckich. Podczas mojego trzymiesięcznego pobytu badawczego w Waszyngtonie spotkań eksperckich i seminariów o tematyce europejskiej było kilkanaście razy mniej niż takich imprez poświęconych Azji czy Bliskiemu Wschodowi. A przeglądając półki biblioteki Uniwersytetu Stanforda można było dostrzec jeszcze inną ciekawą prawidłowość: książki o Unii Europejskiej nie były tam wypożyczane od końca 2008 roku, podczas gdy książki opisujące bardziej nośne tematy nie miały już miejsca na stemple datowników ich wypożyczenia i zwrotu.

 

Jeszcze groźniejszym wydaje się scenariusz akceptacji dla rosyjskiej narracji. Spowodowałby to, że apetyt Kremla będzie dalej rósł, co może w dającej się przewidzieć perspektywie stanowić zagrożenie dla miękkiego, jak i twardego bezpieczeństwa nowych członków Unii Europejskiej i NATO. A na pewno realizację putinowskiej idei dezintegracji europejskiej, oparcia europejskiej architektury współpracy politycznej na dwóch filarach: brukselskim i moskiewskim, przy czym Ukraina w tej koncepcji byłaby w wyłącznej gestii Kremla a Europa Środkowa miałaby respektować interesy Rosji w regionie. Z punktu widzenia Kremla nie ma odstępstwa od zasady „Russia first”. W tej sytuacji powrót do zimnej wojny wydaje się niestety realny.

 

Obecny kryzys na Ukrainie jest chyba ostatnią szansą dla Europy, by nie stracić swojego miejsca na geopolitycznej szachownicy świata. Ale nawet tylko utrzymanie dotychczasowej pozycji będzie wymagało o wiele większego zaangażowania niż dzisiaj.

 

27.01.2014