Wybory na Litwie między pierwszą a drugą turą

Na Litwie zakończyła się pierwsza tura wyborów, a kto będzie rządził, dowiemy się po drugiej, przewidzianej na 23 października. Tymczasem wiadomo na pewno, kto jest największym wygranym tych wyborów – to przewodniczący partii konserwatywnej (Związek Ojczyźniany – Chadecja Litwy) Gabrielius Landsbergis. Partia pod jego przywództwem odniosła duży sukces. Nikt mu już teraz nie zarzuci, że buduje na pozycji politycznej czy micie swego wybitnego dziadka – Vytautasa, co też oznacza, że niechęć niektórych wyborców do Landsbergisa-seniora nie obciąża konta politycznego Gabrieliusa.

Prezydent Grybauskaitėoceniła, że wyborcy „zagłosowali za zmianami”, w każdym razie ona sama deklarowała taką motywację. Zmiana nadeszła jednak już z samymi wyborami. Do polityki, na pozycje liderów weszli ludzie, którzy nie pamiętają komunizmu, studiowali na Litwie, często nie znają rosyjskiego i nigdy nie byli na stażu w Moskwie czy Leningradzie, ale raczej w Brukseli czy Helsinkach. Ich rówieśnicy licznie opuszczają Litwę od 2005 r. Starzejące się społeczeństwo chce więc młodych polityków, czego – zdaje się – nie zauważyli rządzący od czterech lat socjaldemokraci. Jak policzył dziennikarz portalu 15min.lt (http://www.15min.lt/naujiena/aktualu/lietuva/ar-siemet-i-seima-isrinkome-daugiau-jaunimo-56-695117) po pierwszej turze najniższą średnią wieku posłów mają właśnie zwycięscy konserwatyści (wprowadzą do Sejmu co najmniej 21 posłów): to 46 lat przy sejmowej średniej ok. 50. Blisko niej lokują się „rolnicy i zieloni”, którzy uplasowali się na drugim miejscu (19 mandatów). Odchodzący od władzy socjaldemokraci (zdobyli 13 mandatów) są na tym tle gerontokracją ze średnią wieku 57 lat.

 

Za konserwatystami (i liberałami, także „młodymi”, którzy wywalczyli na razie 8 miejsc) opowiedzieli się w większości wyborcy, którzy wybrali emigrację. Za granicą głosowało ich około 14 tys. Liczebnie to nie oni przeważyli szalę zwycięstwa na korzyść konserwatystów, ale ich wybór jest ważny: demografia uchodzi za jedno z najpoważniejszych wyzwań dla współczesnej Litwy. Co roku wyjeżdża z kraju kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Z tymi, którzy są skłonni do decyzji o emigracji, odmłodzeni konserwatyści czy Związek Rolników i Zielonych Litwy mogą „rozumieć się“ lepiej niż dotychczas rządzący socjaldemokraci. Może nawet zdołają utrzymać tendencję powrotową, która pojawiła się w ostatnich latach.

 

Kluczowe jest jednak, kto stworzy rząd i z kim, a tego nie będzie wiadomo przed 23 października – drugą turą wyborów. Skomplikowany litewski system wyborczy preferuje silniejszych. W wyborach w okręgach jednomandatowych za dwa tygodnie wystartują głównie reprezentanci zwycięskich partii: konserwatywnego Związku Ojczyźnianego (42 kandydatów) i Związku Litewskich Rolników i Zielonych (40). System przepuszcza do drugiej tury dwóch kandydatów, którzy w danym okręgu jednomandatowym w pierwszej zebrali najwięcej głosów, chyba że któryś zdobył pond 50 proc. oddanych głosów. Do zajęcia jest jeszcze 68 miejsc (wszystkich – 141), bo tylu kandydatów nie wygrało w pierwszej turze, w tym dwóch przedstawicieli Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin.

 

Rozszerzona nazwa „polskiej” partii ma już zapewnionych siedem mandatów (w tym pięć z okręgów wielomandatowych). W kwestii Polaków na Litwie zostaje zatem wszystko po staremu: najlepiej radzi sobie partia narodowościowa. Polacy, startujący zwykle odległych miejsc z list innych partii, mieli nikłe szanse. Byłoby ogromnym sukcesem odmłodzonej elity, gdyby potrafiła znaleźć inną niż dotychczasowa formułę reprezentowania dla specyficznej narodowościowo i społecznie Wileńszczyzny. W kampanii nie było jednak nawet takiej próby. Na razie więc nie ma alternatywy dla narodowościowej zasady artykulacji interesów.

 

Tak pozostanie tym bardziej, jeżeli w środowiskach zwycięskich konserwatystów do głosu dojdą środowiska skłonne preferować wzorzec polski dbania o interesy narodowe: silnego zaakcentowania tożsamości etnicznej i historii oraz polityki zagranicznej prowadzonej „nie na kolanach”. Ci konserwatywnie i narodowo zorientowani publicyści i komentatorzy kibicowali często polskim politykom i ich wystąpieniom krytycznym wobec Unii Europejskiej. Jednak bez specjalnej okazji polską politykę mało kto na Litwie śledzi, zatem część publicystów tych środowisk (np. portalu propatria.lt czy tiesos.lt) nie wie, że mówi prozą, i to polską. Ich przekaz nie jest świeży w swej treści, choć często głoszą go ludzie młodzi, jest on jednak ważny dla wielu wyborców Związku Ojczyźnianego, a bliski też partyjnym weteranom. Może być zatem tak, że w relacjach z Polską kluczowym problemem nadal pozostaną ptaszki nad „s” i „c”, za to z Warszawy do Wilna pociągiem ciągle nie da się dojechać.

 

Miesiąc temu Związek Ojczyźniany ogłosił listę swoich kandydatów na ministrów (http://vz.lt/verslo-aplinka/politika/2016/09/10/konservatoriai-skelbia-savo-kandidatus-i-ministrus), która nie zdradza jednak skłonności do patriotyzmu „na polską modłę”. Warto się przyjrzeć postaciom proponowanym na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Z punktu widzenia stosunków z Polską (które w dużej mierze zasadzają się na dobrych kontaktach prezydentów i ministrów spraw zagranicznych) ciekawą kandydaturą jest wykształcony m.in. w Krakowie Vygaudas Ušackas. Ušackas zajmował już to stanowisko (2008-2010) i jako minister odwiedził też Uniwersytet Jagielloński, na którym niegdyś krótko studiował. To ktoś, kto zna Polskę i na pewno wie, jak rozmawiać z Polakami. Jego przeciwieństwem w tym względzie jest Audronius Ažubalis, także mający doświadczenie na stanowisku szefa MSZ, skłonny za to do roztaczania wizji skandynawskiej Litwy. Pozostali dwaj kandydaci: Žygimantas Pavilionis i Arnoldas Pranckevičius to po prostu wytrawni dyplomaci, którzy dużą część swego życia spędzili poza Litwą. Żaden z nich nie zdradził się – jak na razie – z przywiązaniem do nacjonalizmu językowego czy zamiłowaniem do sporów historycznych.

 

Tymczasem wszystko pozostaje ciągle w sferze prognoz. Może się bowiem okazać, że dotychczasowi zwycięzcy zostaną w opozycji, np. jeżeli „rolnicy i zieloni“ (19 miejsc, jak na razie) sprzymierzą się z przegranymi socjaldemokratami (ci mają zapewnionych 13 miejsc) i Akcją Wyborczą Polaków na Litwie-Związkiem Rodzin Chrześcijańskich (5 miejsc). Litewscy obserwatorzy sceny politycznej raczej odrzucają opcję koalicji konserwatywno-socjaldemokratycznej, zaś sojusz konserwatywno-liberalny to – na dzień dzisiejszy – 21 plus 8. Konserwatyści nie mogą liczyć na partię Waldemara Tomaszewskiego (też „chrześcijańską” z nazwy), bo ten już zadeklarował, że właśnie z nimi na pewno „Polacy“ nie wejdą w koalicję, zaś partia usuniętego z urzędu prezydenta Rolandasa Paksasa (Tvarka ir Teisingumas, 5 miejsc) nie jest dla konserwatystów bardziej atrakcyjna jako partner koalicyjny niż AWPL.

 

I jeszcze o frekwencji: nieco powyżej 50 proc., o dwa punkty procentowe mniej niż cztery lata temu. Zatem zmian chce co najwyższej połowa obywateli Litwy. Pozostałym jest w zasadzie wszystko jedno…