Szybko to sobie uprzytomniwszy, Polacy zaczęli szukać wsparcia ze strony innych. Przez cały XIX w. ich nadzieje ogniskowały się wokół dwóch wielkich mocarstw Europy Zachodniej, czyli Francji i Wielkiej Brytanii. Bliżej związani z tą pierwszą, Polacy wierzyli, że także głosząca pochwałę liberalnych rozwiązań politycznych i zaliczana do czołowych potęg świata Anglia zechce coś w ich sprawie uczynić. Ta – owszem – kilkakrotnie dyplomatycznie upominała się o prawo Polaków do autonomii, krytykowała antypolskie działania zaborców, a nawet przyjmowała politycznych uchodźców znad Wisły. Nigdy jednak nie posunęła się do otwartego i popartego siłą opowiedzenia się za odbudową państwa polskiego. Głosy nawołujących do tego brytyjskich polonofilów wybrzmiewały całkiem głośno, ale nie przekładały się na stanowcze działania aparatu władzy.
Ponieważ Londyn potrafił wówczas podejmować skuteczne interwencje w sprawach humanitarnych (zwalczanie handlu niewolnikami), chronić zagrożoną suwerenność swoich sojuszników (Turcja), a nawet wspierać narody walczące o poszerzenie zakresu swojej wolności (Grecy, Belgowie), jego powściągliwość – by nie rzec: obojętność – w kwestii polskiej wydawała się Polakom niezrozumiała i krzywdząca. Postawa ta nie była tymczasem wynikiem kaprysu, czy złej woli kolejnych rządów Ich Królewskich Mości. Wyrastała ona ze szerokich uwarunkowań polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii, z których głębi i złożoności wielu Polaków nie w zdawało sobie sprawy. Oprócz geopolitycznych i gospodarczych interesów, składały się na nie stan wiedzy, preferowane ideologie, religijne uprzedzenia, a także ograniczenia wynikające z dostępnych Londynowi narzędzi prowadzenia polityki zewnętrznej. W niniejszym tekście spróbujemy wskazać najistotniejsze powody, dla których – nie kryjąc niekiedy współczucia dla Polaków – dyplomacja brytyjska nie widziała potrzeby angażowania się w realizację ich postulatów. W różnym natężeniu pozostawały one aktualne nie tylko w XIX, ale też w początkach XX w. To one kształtowały angielskie stanowisko wobec odradzającego się po I wojnie światowej państwa polskiego.
***
Zacznijmy od czynnika może nie rozstrzygającego, lecz silnie oddziaływującego na całokształt relacji brytyjsko-polskich, czyli od stanu wiedzy i sposobu postrzegania Polaków przez mieszkańców Albionu. Wśród polskich obserwatorów powszechne było przekonanie, że u podstaw politycznej obojętności Brytyjczyków wobec kwestii polskiej leżało niewielkie rozeznanie w zagadnieniach środkowoeuropejskich. Pogląd ten zwięźle wyraził w 1917 r. Szymon Askenazy, pisząc o „absolutnej w tej sprawie ignorancji rządu angielskiego. O dzikich plemionach Tybetu, Ugandy, Bermudów lub Nowej Gwinei ściślejsze nieraz w biurach Foreign Office znajdowały się dane, niż o Polsce”[2]. Opinia wybitnego historyka nie jest bezpodstawna, a stoją za nią liczne i pochodzące z całego okresu rozbiorowego dowody brytyjskiej nieznajomości polskich realiów. Przywołajmy tu świadectwo Williama Henry’ego Bullocka, który w 1863 r. przybył do ogarniętej powstaniem styczniowym Polski. W ogłoszonej niedługo potem relacji brytyjski reporter pisał tak: „Muszę przyznać się do tego, że w najwyższym stopniu podzielałem angielską ignorancję i obojętność wobec sprawy polskiej. (…) Kilka miesięcy temu moja wiedza na temat historii Polski obejmowała trzy fakty, spośród których o żadnym nie miałem właściwego rozeznania. Były to ocalenie Wiednia przed Turkami przez Jana Sobieskiego, klęska Kościuszki i śmierć księcia Poniatowskiego przez utonięcie w nurtach Elstery. Skąd przybył Sobieski i jak znalazł się w położeniu, które pozwoliło mu ocalić Wiedeń, było dla mnie całkowitą zagadką. Podobnie też jak większość czytelników, z ustępu Campbella ‘I wolność krzyknęła, kiedy padł Kościuszko’[3] wynosiłem, że rzeczony bohater został zabity, a nie tylko ranny (…). Co do polskiej geografii, znałem nazwy dwóch miast, Warszawy i Krakowa, i jednej rzeki, Wisły, ale tego, że obie te miejscowości leżą nad ową rzeką byłem już nieświadomy”[4].
Biorąc pod uwagę to, że W.H. Bullock był prawnikiem, absolwentem elitarnej public school w Rugby i uniwersytetu w Oxfordzie, a także to, że odwiedził on ziemie polskie w okresie przypadającego na lata 1831-1864 zwiększonego nimi zainteresowania, można w jego słowach widzieć potwierdzenie tezy, że dla ogółu Brytyjczyków Polska była krajem bliżej nieznanym. Wniosek ten należałoby oczywiście opatrzyć pewnymi zastrzeżeniami. Nie można bowiem zapominać, że XIX-wiecznym Brytyjczykom dostępne były bogate i precyzyjne źródła wiedzy na temat Polski. Tamtejsze biblioteki dysponowały kompletną – starszą i nowszą, angielsko- i obcojęzyczną – historiografią dotyczącą przeszłości ziem polskich. Liczne brytyjskie encyklopedie zawierały obszerne i kompetentnie napisane artykuły na temat Polski. Polskie środowiska emigracyjne oraz lokalni polonofile na różne sposoby popularyzowali informacje o sytuacji Polaków pod zaborami. Choć ziemie polskie leżały na uboczu najpopularniejszych szlaków brytyjskich grand tours, wielu Anglików, Szkotów i Irlandczyków odwiedziło w XIX w. Polskę, ogłaszając następnie mniej lub bardziej obszerne sprawozdania z tych podróży. Na Wyspach – w tym również w świecie tamtejszej polityki – nie brakowało wysokiej klasy ekspertów od zagadnień polskich, a istniejący od 1832 r. warszawski konsulat Wielkiej Brytanii na bieżąco przekazywał do Londynu informacje dotyczące różnych aspektów polskiej codzienności[5]. Faktem jest jednak i to, że wiedzę ową posiedli i wykorzystywali nieliczni, a ogół mieszkańców Zjednoczonego Królestwa pozostawał tej mierze w stanie głębokiej ignorancji. Skutkiem tego była nie tylko obojętność wobec niepodległościowych aspiracji Polaków, ale też np. z wolna utrwalające się wyobrażenie, że ich historyczne i etniczne siedziby zamknięte są granicami Królestwa Kongresowego[6].
Na postrzeganie Polaków przez Brytyjczyków rzutowały też inne kwestie. Jakkolwiek – również za sprawą brytyjskich polonofilów – w XIX-wiecznym wizerunku Polaków w oczach Anglików nie brakowało cech pozytywnych (takich jak patriotyzm, umiłowanie wolności, rycerskość, odwaga, gościnność), zawierał on też mocne elementy negatywne. Oczytanym Brytyjczykom znane były interpretacje mówiące o tym, że główną przyczyną upadku dawnej Rzeczpospolitej była anarchiczna i konfliktowa natura polskiej szlachty, która zmonopolizowała życie polityczne kraju, torpedowała próby jego modernizacji, a przy tym bezwzględnie wykorzystywała chłopskich poddanych i odmawiała im prawa do wolności. W takim duchu wypowiadali się na temat polskiej przeszłości m.in. znany polityk szkoły manchesterskiej Richard Cobden i historyk Thomas Carlyle. Ten drugi w swym pomnikowym dziele o Fryderyku Wielkim nazwał Rzeczpospolitą szlachecką „pięknie fosforyzującą kupą zgnilizny”, która „zasługiwała na swoją śmierć”[7]. Protestanckie elity Anglii, Szkocji i Walii z nieufnością patrzyły na polski katolicyzm, nadal uważany na Wyspach za występne wynaturzenie chrześcijaństwa. Po Wiośnie Ludów do zarzutów pod adresem Polaków doszły oskarżenia o ich związki ze środowiskami rewolucyjno-wywrotowymi i udział w próbach obalenia istniejącego porządku społecznego. Kłótliwi, niedojrzali, obciążający swoimi winami innych Polacy jawili się w tej optyce jako niezdolni do posiadania własnego państwa. Nie kto inny jak królowa Wiktoria zauważyła w 1865 r., że są oni „atrakcyjnym i utalentowanym, ale całkowicie niemoralnym narodem. Spotkało ich wiele okropności, lecz nadal nie są w stanie rządzić się sami”[8].
Wątpliwości w sprawie politycznej dojrzałości i państwowotwórczego potencjału Polaków utrzymywały się wśród Anglików również w początkach XX w. Rezydujący w Warszawie konsul Alexander Murray pisał w 1901 r.: „Im dłużej żyję wśród Polaków tym bardziej przekonuję się, że ci współcześni są całkowicie niezdolni do samorządzenia i jedyną polityką, która może zapewnić im pokój i dobrobyt, jest polityka ścisłej imperialnej dyscypliny”[9]. Oprócz krytyki Polaków, w narracji tej doszukać się można nuty solidarności z zarządcami innych wielonarodowych imperiów, którzy – tak jak Anglicy – stawiać musieli czoła nasilającym się ruchom odśrodkowym. Nie sposób nie wspomnieć tu o częstych w XIX w. porównaniach Polski z Irlandią. Anglicy mogli czuć się urażeni porównywaniem ich obecności w Irlandii do despotycznej kontroli sprawowanej nad pobitymi narodami w carskiej Rosji, lecz nieuprzedzonym obserwatorom podobieństwa wydawały się oczywiste. Nigdy nie doszło wprawdzie do bliskiej, politycznej współpracy pomiędzy Polakami i Irlandczykami, jednak funkcjonujące w przestrzeni publicznej określenia typu „Polska Irlandią Wschodu, Irlandia Polską Zachodu”, studziły uczucia Anglików i Szkotów względem Polaków[10].
***
Wizerunek Greków, czy Turków bywał w XIX-wiecznej Anglii znacznie gorszy od obrazu Polaków, a mimo to Londyn zdecydował się podjąć na ich rzecz interwencje zbrojne. Postrzeganie bowiem to jedno, a interesy – drugie. Wśród geopolitycznych i gospodarczych uwarunkowań polskiej polityki Wielkiej Brytanii istniały racje, które przemawiały za zaangażowaniem w Londynu w odbudowę suwerennej Rzeczpospolitej. Szczególnie często podnoszono trzy kwestie. Zwolennicy udzielenia wsparcia Polakom wskazywali na fakt, że ich kraj może stać się atrakcyjnym i naturalnym partnerem handlowym dla Anglii, otwierając swój rynek dla jej produkcji przemysłowej, a dostarczając tanie produkty pochodzenia rolniczego. Argumentami tymi chętnie szermował wielki przyjaciel Polaków, wieloletni lider Literackiego Towarzystwa Przyjaciół Polski w Londynie lord Dudley Coutts Stuart. W 1846 r. przekonywał on Brytyjczyków, że po odbudowie Polski „pomiędzy naszymi krajami siłą rzeczy rozkwitnie rozległa wymiana”[11]. W rekonstrukcji państwa polskiego lord Stuart i inni polonofile widzieli też doskonały sposób na ograniczenie rosnącej potęgi Rosji oraz powstrzymanie jej europejskiej i bliskowschodniej ekspansji, która nasiliła się po zniszczeniu Rzeczpospolitej. Podkreślano fakt, że zaspokojenie polskich aspiracji politycznych przyczyni się do ustabilizowania sytuacji w Europie środkowej, regularnie wstrząsanej insurekcyjnymi zrywami Polaków. Poseł z Malton Henry Gally Knight (1786-1846) mówił w 1842 r. w Izbie Gmin, że dopóki europejski pokój i bezpieczeństwo spoczywać będą na „uśpionym wulkanie” nierozwiązanej kwestii polskiej, ich trwałość będzie iluzoryczna[12].
Niestety, argumenty te nie trafiały do wszystkich, a co więcej, konfrontowane były z poglądami działającymi na niekorzyść Polaków. Politycy i publicyści myślący kategoriami ekonomicznymi podkreślali, że nie ma innej drogi do polskiej niepodległości jak wojna z jednym, dwoma, a nawet trzema mocarstwami wschodnimi. Ta zaś – abstrahując od niepewnych perspektyw wygranej – dla budującej swój dobrobyt na światowej wymianie handlowej Anglii byłaby katastrofą, której nie zrównoważyłby nawet pomyślny wynik owego konfliktu. Ponadczasowe wnioski w tej sprawie przedstawiał dziennikarz londyńskich „The News of the World”, który w połowie XIX w. pisał: „Nie mamy pieniędzy do wyrzucania na cudze spory, nasze interesy handlowe domagają się zachowania pokoju. (…) Nie potrzeba nam wojny z innymi państwami. Nie wolno nam wtrącać się do spraw naszych sąsiadów”[13].
Powrót Polski na polityczną mapę Europy mógł być dla Anglików niekorzystny także z innych powodów. Doświadczenia z przeszłości kazały im przypuszczać, że państwo to znalazłoby się w orbicie wpływów Francji. Przed „wielkim, katolickim, zmilitaryzowanym, agresywnym państwem (…), powodowanym gorącą sympatią do Francji”, będącym jakoby celem powstańców styczniowych, ostrzegał londyńskich przełożonych ówczesny ambasador JKM w Petersburgu lord Francis Napier[14]. Tymczasem przez cały wiek XIX – ba, nawet po ociepleniu wzajemnych stosunków w 1904 r. – Londyn nie wyzbył się tradycyjnej nieufności wobec Paryża. Brytyjskie i francuskie interesy pozostawały na wielu polach rozbieżne, co ujawniło się zresztą zarówno w trakcie I wojny światowej, jak i na konferencji pokojowej w Paryżu. Dodajmy, że nie wszyscy angielscy obserwatorzy zgadzali się z tezą, że przywrócenie Polsce suwerennego bytu oznaczać będzie uspokojenie i trwałą stabilizację tej części kontynentu. Część polityków przewidywała, że terytorialne spory Polaków z Rosjanami i Niemcami będą nieustannie generować nowe kryzysy, niekorzystnie odbijające się na angielskich operacjach finansowych i handlu[15].
Obawy Brytyjczyków dotyczyły również tego, że wyparta z ziem polskich Rosja zaktywizowałaby swoją politykę w innych regionach świata. Pozbawione pięty achillesowej w postaci buntowniczej Polski Cesarstwo Rosyjskie stałoby się groźnym, niespokojnym i szukającym rekompensaty rywalem Wielkiej Brytanii w Persji, Afganistanie, Tybecie i w Chinach. Istnienie wolnej i obejmującej swymi granicami Małopolskę oraz Podkarpacie Rzeczpospolitej Polskiej równałoby się również osłabieniu Austrii, której Brytyjczycy wyznaczali bardzo ważną rolę hamowania kontynentalnych ambicji Rosjan i Niemców. Jak orzekł polityk, który miał największy wpływ na kształt brytyjskiej polityki zagranicznej w latach 30., 40., 50. i 60. XIX stulecia, lord Palmerston, „W ramach europejskiego systemu państw byłoby niemożliwością zastąpić Austrię małymi państwami”[16]. Generalnie rzecz biorąc, z punktu widzenia angielskiej dyplomacji suwerenne państwo polskie wyjątkowo kiepsko wpisywało się w zaprojektowany w Wiedniu model ładu europejskiego, zarządzanego przez koncert wielkich mocarstw.
***
Ukształtowany przez lata obraz Polaków oraz własne interesy światowe nie wyczerpywały listy przesłanek determinujących stanowisko Londynu wobec kwestii polskiej. Niemałe znaczenie miał tu specyficzny, polityczno-ideowy klimat panujący na Wyspach Brytyjskich przez większą część okresu rozbiorowego. Nie brakowało w nim składników, które mogły sprzyjać polskim dążeniom niepodległościowym. Zaliczyć można do nich popularyzowany przez niektórych – zwłaszcza wiktoriańskich – polityków i ludzi pióra pogląd, że to nie siła, lecz sprawiedliwość powinna być zasadą rządzącą stosunkami międzynarodowymi. Jednym z jego adwokatów był kilkukrotny liberalny premier Zjednoczonego Królestwa William Ewart Gladstone, który miał jednakże duże problemy z pogodzeniem owej idei z dyplomatyczną praktyką. Tak czy inaczej, zwolennicy tej szkoły myślenia musieli uznawać likwidację państwa polskiego w końcu XVIII w. za rażące naruszenie norm współżycia międzynarodowego. O tym, że rozbiory były oczywistą „zbrodnią” wspominano więc w Anglii w dobie kongresu wiedeńskiego, podczas powstania listopadowego, w dekadach popowstaniowych, aż do powstania styczniowego. Stwierdzenie, że korzystając z przewagi siły sąsiedzi Polaków po prostu okradli ich z suwerenności (w 1831 r. „The Times” nazwał postępowanie Rosji, Austrii i Prus „aktem piractwa na gigantyczną skalę”[17]), rodziło postulat wsparcia działań zmierzających do odbudowy Rzeczpospolitej. W pewnych – niestety, niezbyt wpływowych – kręgach szermowano też argumentami wskazującymi na przyrodzone prawo narodów do niepodległego bytu oraz na konieczność humanitarnych interwencji tam, gdzie cierpią niewinni, co było źródłem pewnych nadziei dla poddawanych okresowym represjom Polaków. Entuzjazm niektórych liberałów i radykałów dla sprawy polskiej brał się wreszcie z przekonania, że jej pomyślne rozwiązanie będzie poważnym ciosem dla utożsamianej z wszystkim co najgorsze rosyjskiej despocji i posłuży ogólnoludzkiej sprawie postępu[18].
Te i podobne im głosy – najczęstsze w latach 1831-1864 – miały wszakże w debacie publicznej kontrapunkt w postaci innych stanowisk. Po wejściu w życie traktatu wiedeńskiego, który przyznając autonomię Królestwu Polskiemu i Rzeczpospolitej Krakowskiej, sankcjonował de facto wymazanie Polski z grona państw europejskich, polskim dążeniom nie sprzyjała podnoszona przez wielu brytyjskich decydentów zasada świętości umów. W okresie międzypowstaniowym lordowie Palmerston i Russell gotowi byli naciskać na Rosjan w sprawie przywrócenia Królestwu konstytucji z 1815 r., ale jednocześnie dystansowali się od polskich programów maximum, które jako punkt dojścia wskazywały Niepodległą. Dobitnie wyłuszczył to Palmerston – sprawujący wówczas funkcję szefa brytyjskiej dyplomacji – wysłannikowi powstańczych władz Aleksandrowi Wielopolskiemu, który dotarł do Londynu w 1831 r. „Oświadczył mi lord Palmerston – pisał Wielopolski w sprawozdaniu wysłanym do Warszawy – że ścisła wierność traktatom jest pierwszą podstawą działań gabinetu angielskiego; że traktaty przyznały tę część Polski, która teraz przeciwko królowi swemu bunt podniosła na rzecz Rosji; (…) że zatem gabinet angielski może czynić przełożenia gabinetowi rosyjskiemu co do dochowania Polakom ich praw, lecz nie może przedsiębrać żadnych usiłowań, które by zmierzały do kombinacyi przeciwnych zasadzie należenia Polski do Rosyi, uświęconej w traktacie[19]. Brytyjczycy gotowi byli oczywiście łamać traktaty w imię własnych korzyści, ale generalnie zasada ich nienaruszalności po 1815 r. odpowiadała ich interesom.
W opinii większości przedstawicieli brytyjskiego establishmentu Polacy mierzyli więc za wysoko, a kiedy w ostatnich dekadach XIX w. sztandar polskiej niepodległości znalazł się w rękach socjalistów, do troski o zachowanie powiedeńskiego ładu międzynarodowego doszedł lęk o trwałość porządku społecznego. Wyspiarscy konserwatyści zawsze chłodniej traktowali Polaków, widząc w wielu z nich potencjalnych burzycieli świata, który odpowiadał im zarówno geopolitycznie, jak i klasowo. Podczas powstania styczniowego pisano w Anglii o Polakach, że „zostali oni zwiedzeni (…) [i] wpadli w ręce zawodowych rewolucjonistów, którzy wywołali w Polsce rewolucję”[20]. Jest to jeden z tropów, którymi warto podążyć, poszukując źródeł nieufności angielskiej elity politycznej wobec Józefa Piłsudskiego. W konsularnych raportach z Warszawy sprzed 1914 r. PPS regularnie przedstawiana była bowiem jako partia, której działalność patriotyczna przybiera formę „aktów bandytyzmu”[21]. Niekorzystne dla sprawy polskiej były też silne na Wyspach nastroje pacyfistyczne. Niezależnie bowiem od tego, czy brytyjscy przeciwnicy wojen osobiście sympatyzowali z Polakami, czy nie, oraz od tego, czy swoje przekonania opierali oni na pragmatycznych, czy też ideowych fundamentach, skutkiem ich działalności było utrwalanie geopolitycznego ładu w Europie. Powtórzmy, że mało kto w Europie wierzył w to, by przywrócenie Polsce niepodległości mogło się dokonać inaczej niż za sprawą wojny. A tej brytyjscy pacyfiści mówili „nie”, bo niezależnie od celów, wydawała im się ona złem, którego nic nie może usprawiedliwić.
Mówiąc o politycznej atmosferze wiktoriańskiej Anglii warto wreszcie wspomnieć o zdecydowanej koncentracji tamtejszej opinii publicznej na problemach wewnętrznych kraju. Choć zagadnienia polityki zagranicznej potrafiły okresowo przykuć uwagę szerokich rzesz mieszkańców Zjednoczonego Królestwa, z reguły nie wzbudzały one większych emocji i ustępowały pierwszeństwa sprawom wewnętrznym. Kolejne reformy systemu wyborczego (1832, 1867, 1884), problem irlandzki, cła na importowane zboża, uposażenie Kościoła anglikańskiego, a później ruch związkowy, rozwój szkolnictwa, czy emancypacja kobiet – ze wszystkimi tymi wyzwaniami Polacy przegrywali w staraniach o maximum brytyjskiej uwagi. Wymowne jest obliczenie dokonane przez Roberta F. Leslie’go, który sprawdził, ile i jakiego rodzaju petycje wpłynęły do Izby Gmin w tak ważnym z polskiego punktu widzenia roku 1863. Otóż żądanie podjęcia działań na rzecz rozwiązania kwestii polskiej zawierały 184 apele, opatrzone podpisami 19 462 osób. Ogółem natomiast do Izby Gmin wpłynęło w tamtym roku ponad 12 tys. petycji, podpisanych przez 1,8 mln Brytyjczyków. W jednej tylko sprawie – postulatu obniżenia ubezpieczeń od ognia – do parlamentu zwrócili się autorzy 435 petycji z przeszło 26 tys. podpisów[22]. Jakkolwiek intensywnie nie działaliby na Wyspach popularyzatorzy sprawy polskiej, zawsze lokowała się ona na dalszym planie brytyjskich zainteresowań.
***
Wspomniany wyżej ograniczony zasób wiedzy, ambiwalentne oceny przeszłości, dojrzałości i narodowego charakteru Polaków, a także brak oczywistego interesu we wspieraniu ich niepodległościowych dążeń wystarczają, by zrozumieć, dlaczego w latach 1815-1914 Brytyjczycy woleli pozostawać biernymi obserwatorami polskiej irredenty. Nawet zresztą gdyby we wszystkich tych trzech obszarach sytuacja wyglądała dla Polaków korzystniej, pozostawała jeszcze kwestia rzeczywistych możliwości udzielenia przez im Anglię pomocy. Przez cały XIX w. Wielka Brytania uchodziła za czołowe mocarstwo świata i tak było w istocie. Fundamenty jej potęgi tworzyły nowoczesna gospodarka, zasobne i strategicznie położone kolonie oraz wywalczona we wcześniejszych epokach i czujnie strzeżona przez Royal Navy hegemonia morska. Marynarka wojenna odgrywała też rolę najważniejszego i najchętniej używanego narzędzia brytyjskiej dyplomacji. Za jej sprawą Londyn niejednokrotnie wywierał skuteczny nacisk na różne państwa i podmioty – pod warunkiem wszakże, że w ten czy inny sposób było one związane z morzem. Stanisław Egbert Koźmian celnie pisał, że „Anglii panowanie jest na morzu. Gdzie dla jej okrętów nie ma przystani, tam jej wpływ niknie. (…) Żołnierz angielski najdzielniej walczy na widoku swych okrętów, i tak wzrasta przysuwając się do morza, jak Anteusz wzmagał się przypadając do ziemi. (…) Zgoła, na wpływ i działanie Anglii tam tylko bezpiecznie rachować można, dokąd morze dopływa i gdzie rozpostarł się jej handel”[23]. Mimo swego bogactwa, Zjednoczone Królestwo nie miało ani ambicji, ani możliwości, by zbudować potencjał militarny, który pozwoliłby mu zawsze i wszędzie narzucać swoje zdanie wielkim mocarstwom lądowym. Trzej rozbiorcy Polski – Rosja, Prusy (potem Niemcy) oraz śródlądowa Austria – byli stosunkowo mało podatni na projekcję brytyjskiej siły. Okupionej wielkimi wydatkami wojny krymskiej Brytyjczycy z pewnością by nie wygrali, gdyby nie udział w niej lądowych sił zbrojnych Turcji i Francji.
Anglicy zdawali sobie z tego sprawę, a ich wyjątkowa powściągliwość w rozważaniu możliwości czynnego wsparcia Polaków brała się również stąd, że w miarę zacierania się pamięci o dawnej Rzeczpospolitej, na Wyspach Brytyjskich zapominano także o tym, że była ona dawniej państwem bałtyckim. „Wielką przeszkodą we wspieraniu Polaków była zawsze kwestia geografii – mówił w 1862 r. w Izbie Gmin znany z propolskich sympatii poseł Richard Monckton Milnes – Gdyby Polska posiadała wybrzeże morskie, stan rzeczy byłby inny. W obecnym położeniu narody skłonne udzielić jej pomocy nie są w stanie dotrzeć do jej terytorium”[24]. Pogrzebana w odległym wnętrzu Europy środkowej i podzielona między dysponujące kilkusettysięcznymi armiami mocarstwa wschodnie Polska była – zdaniem Brytyjczyków – poza zasięgiem ich oddziaływania. Słowa wypowiedziane w 1855 r. przez lorda Henry’ego Grey’a, który stwierdził, że „restauracja [Polski] nie może być przeprowadzona z zewnątrz”[25], aż do I wojny światowej pozostawały swoistym dogmatem brytyjskiego myślenia o tej części kontynentu.
***
Próbując krótko podsumować powyższe wywody odwołajmy się do słów Juliana Klaczki, który postępowanie Anglii wobec Polski w latach 60. XIX w. nazwał niegdyś „słodkim a zdradzieckim”[26]. W przymiotnikach tych – podobnie jak w wielu innych używanych przez Polaków do opisu polskiej polityki Londynu w okresie porozbiorowym – czuć oczywistą pretensję i krytykę skierowaną pod adresem Anglików. Trudno nie przyznać, że do pretensji tych nasi przodkowie mieli pewne prawo. Jakkolwiek bowiem wiktoriańscy politycy chętnie odwoływali się do zasad sprawiedliwości, przyrodzonej wolności i praw narodów, i choć często potępiali oni postępowanie Rosjan, Austriaków i Prusaków wobec Polaków, reakcje oficjalnego Londynu na wydarzenia na ziemiach polskich dyktowane były przede wszystkim stanem interesów Wielkiej Brytanii w środowisku międzynarodowym. Te zaś – w połączeniu z pewnymi przesłankami i sympatiami ideowymi – nakazywały Anglikom nie poświęcać europejskiego pokoju, poprawnych relacji z innymi mocarstwami oraz zysków ze światowej wymiany handlowej w imię realizacji polskich postulatów niepodległościowych. Spora część brytyjskiej opinii publicznej autentycznie sympatyzowała z Polakami (zwłaszcza w latach 1830-1865) jednak sympatie te nie miały wystarczającej mocy sprawczej, by pchnąć Anglię do wojny o Polskę. Uniemożliwiały to zarówno wspomniane już interesy, jak i realne możliwości działania morskiego i kolonialnego przede wszystkim mocarstwa.
Otwarte pozostaje pytanie, czy można XIX-wiecznych Brytyjczyków oskarżać o przewrotność, obłudę i cyniczne rozgrywanie Polski i Polaków. Sprawa polska jako swego rodzaju problem Rosji, Austrii, a potem Niemiec była niewątpliwym atutem w brytyjskiej talii. Londyn potrafił inteligentnie używać tej karty – by wspomnieć tu choćby kongres wiedeński i gambit lorda Castlereagha przeciwko Aleksandrowi I, albo rok 1855 i rozgrywkę wokół polskich formacji wojskowych w Turcji prowadzoną w opozycji do Rosji i Austrii[27]. Zdominowany przez wpływy chrześcijaństwa i humanitaryzmu moralny klimat wiktoriańskiej Anglii nie pozwalał wszakże tamtejszym politykom na czysto instrumentalne traktowanie sprawy polskiej. Między kongresem wiedeńskim, a I wojną światową władze brytyjskie niczego też Polakom nie obiecywały, za to wsparły rządowymi funduszami setki weteranów powstania listopadowego, którzy schronili się w Anglii. Wydaje się, że większość wiktorian była wobec Polaków nastawiona życzliwie lub obojętnie[28]. Najchętniej widzieliby oni Polaków wolnych od ucisku i usatysfakcjonowanych jakąś formą autonomii, ale nie kwestionujących korzystnego dla Anglii ładu europejskiego, osadzonego na politycznym equilibrium i dyktacie wielkich mocarstw. Był to oczywiście przejaw mocarstwowego paternalizmu, ale trudno doszukać się w tym szczególnej perfidii. To, że walczący o wolność Polacy nie mogli znaleźć w Anglikach oddanych i bezwarunkowych sojuszników, nie było więc raczej wynikiem uogólnionego defektu moralnego wyspiarzy, lecz funkcją takiego, a nie innego definiowania przez nich własnych potrzeb i interesów.
***
Tekst powstał w ramach projektu Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.
[1] E. de Vattel, The Law of Nations; or, Principles of the Law of Nature, applied to the Conduct and Affairs of Nations and Sovereigns, tłum. J. Chitty, Philadelphia 1852, s. LXII.
[2] S. Askenazy, Anglia a Polska, w: tegoż, Uwagi, Warszawa 1924, s. 228.
[3] Bullock przywołuje tu fragment popularnego w pierwszej połowie XIX w. poematu Rozkosze nadziei (The Pleasures of Hope) szkockiego poety i polonofila Thomasa Campbella (1777-1854).
[4] W.H. Bullock, Polish Experiences during the Insurrection of 1863-4, London 1864, s. 18-20.
[5] Por. wielotomowe akta z raportami konsularnymi z Warszawy w The National Archives w Londynie, sygn. FO 65, FO 181, FO 371, FO 392, FO 393 i FO 394.
[6] Szerzej zob. K. Marchlewicz, Dystans, współczucie i „znikomy interes”. Uwarunkowania brytyjskiej polityki wobec Polski w latach 1815-1914, Poznań 2016, s. 18-69.
[7] T. Carlyle, History of Friedrich II of Prussia, called Frederick the Great, London 1865, t. 6, s. 404 i 410. Cobden swoje poglądy wyłożył w głośnej broszurze Russia. By A Manchester Manufacturer, Edinburgh 1836.
[8] Cyt. za: M. Misztal, Królowa Wiktoria, Wrocław 2010, s. 252.
[9] A. Murray do lorda Lansdowne’a, Warszawa 10 IV 1901, rkps The National Archives w Londynie, sygn. FO 65/1631, br. pag.
[10] Por. K. Marchlewicz, „Polska Zachodu” i „Irlandia Wschodu”. Porównania kwestii polskiej i irlandzkiej jako element międzynarodowej gry politycznej w latach 1830-1848, w: A. Czubiński, P. Okulewicz, T. Schramm, Problemy narodowościowe Europy Środkowo-Wschodniej w XIX i XX wieku, Poznań 2002, s. 63-73.
[11] D.C. Stuart, Address of the Literary Association of the Friends of Poland to the People of Great Britain and Ireland, London 1846, s. 24.
[12] Debata w Izbie Gmin, 30 VI 1842, Hansard’s Parliamentary Debates, London 1842, t. 64, k. 812.
[13] „The News of the World”, 16 IV 1848, cyt. za: Z. Jagodziński, Anglia wobec sprawy polskiej w okresie Wiosny Ludów 1848-1849, Warszawa 1997, s. 69.
[14] F. Napier do J. Russella, Petersburg 6 IV 1863, w: Correspondence Respecting the Insurrection in Poland, January to April 1863, druk poufny, The National Archives w Londynie, sygn. FO 417/4, s. 240.
[15] W czasie I wojny światowej poglądom tym dał wyraz Arthur J. Balfour w znanym memorandum z października 1916 r.; zob. J. Pajewski, Wokół sprawy polskiej. Paryż – Lozanna – Londyn 1914-1918, Poznań 1970, s. 176-177.
[16] Cyt. za: A.W. Ward, G.P. Gooch, The Cambridge History of British Foreign Policy, Cambridge 1923, t. 2, s. 320.
[17] „The Times”, 20VII 1831, s. 3.
[18] Por. K. Marchlewicz, Dystans, współczucie…, s. 156-174.
[19] Sprawozdanie A. Wielopolskiego z misji londyńskiej, Warszawa 19 IV 1831, w: H. Lisicki, Aleksander Wielopolski 1803-1877, Kraków 1878, t. 2, s. 7.
[20] A.P. O’Brien, Petersburg and Warsaw: Scenes Witnessed During a Residence in Poland and Russia in 1863-1864, London 1864, s. 4-5.
[21] Zob. C. Bayley do G. Buchanana, Warszawa 22 X 1912, rkps The National Archives w Londynie, sygn. FO 371/1471, br. pag.
[22] R.F. Leslie, Brytyjska opinia publiczna a powstanie styczniowe, „Przegląd Historyczny”, 1963, z. 2, s. 218-219.
[23] S.E. Koźmian, Anglia i Polska, Poznań 1862, t. 1. s. 41 i 290.
[24] Debata w Izbie Gmin, 4 IV 1862, Hansard’s…, London 1862, t. 166, k. 577.
[25] Debata w Izbie Gmin, 20 II 1855, Hansard’s…, London 1855, t. 136, k. 1624.
[26] J. Klaczko, Dwaj kanclerze i inne studia dyplomatyczne, wstęp A. Rzegocki, Kraków 2009, s. 533.
[27] Zob. E. Wawrzkowicz, Anglia a sprawa polska 1813-1815, Kraków – Warszawa 1919; H. Wereszycki, O sprawę polską w latach 1854 i 1855, „Kwartalnik Historyczny”, 1927, z. 1, s. 51-57.
[28] Trzeba wszakże dodać, że życzliwość ta gasła w miarę zbliżania się końca stulecia.