Na razie przeszliśmy jednak dopiero pierwszą fazę przygotowania do federacji. Chcemy federacji, ale jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, co należy zrobić, aby do niej doprowadzić i co w tym celu trzeba będzie poświęcić. W polityce tak zwykle bowiem bywa, że jeżeli się dąży do jednego wielkiego celu, należy rezygnować z wielu roszczeń ubocznych.
W tym celu musimy zastanowić się również nieco nad trudnościami urzeczywistnienia myśli federacyjnej. Prof. Henryk Tennenbaum[i] ogłosił w Anglii nadzwyczaj wartościową pracę na temat trudności gospodarczych federacji. Trudności polityczne mogą pochodzić albo od zewnątrz projektowanego związku, albo od wewnątrz.
Trudności od zewnątrz, wychodzące od niektórych naszych sąsiadów, są niewątpliwie olbrzymie. Tymi trudnościami zewnętrznymi nie zamierzamy się tu jednak zajmować. Interesować nas będą natomiast trudności wewnętrzne, mogące wyjść z łona samej przyszłej federacji.
II.
Chcąc zrozumieć mentalność naszych partnerów w federacji, musimy tak rozumować, jak gdybyśmy sami byli na ich miejscu. Nie ulega wątpliwości, że Polska będzie czynnikiem najsilniejszym w tej federacji, stąd wielu wyciąga wniosek, że Polska będzie jej dawała ogólną firmę.
Otóż zastanówmy się teraz, dlaczego Polacy nie są skłonni pod żadnym pozorem do federacji z Niemcami i z Rosjanami, chcieliby natomiast połączyć się z takimi narodami jak Węgrzy, Ukraińcy czy Litwini. Naszym zdaniem wypływa to z ogólnej zasady, że współczesny naród chętniej zawiera układ federacyjny z narodem słabszym od siebie, niż z narodem silniejszym. Fenomen ten przejawia się np. bardzo silnie na terenie Ameryki. Widzimy tam ze strony Stanów Zjednoczonych wyraźną chęć wejścia w ściślejsze związki z państwami południowoamerykańskimi, ze strony tych ostatnich – wyraźną nieufność i opór. To samo z Hiszpanią i Portugalią. Hiszpania najchętniej weszłaby w unię z Portugalią. Opór pochodzi ze strony Portugalii.
Nie możemy się więc dziwić, że otaczające nas mniejsze narody mają w stosunku do nas dość podobne obawy, jak my w stosunku do Rosji czy Niemiec. Wpływają na to przede wszystkim względy natury prestiżowej, odgrywające czołową rolę w polityce współczesnych nacjonalizmów. Względy polityczne, czyli na bezpieczeństwo, nakazywałyby raczej związek z państwami bardzo silnymi, które by dawały pełne gwarancje pod tym względem. Niestety jednak – mając dość powagi, by prestiżowo razić naszych możliwych partnerów, nie mamy dość siły, by im na stałe zapewnić bezpieczeństwo.
Gdyby jednak Niemcy czy Rosja przedrewolucyjna zdecydowały się na podjęcie próby federacji w tym rejonie Europy, bez jednoczesnego załatwienia wszystkich swych spraw spornych z mniejszymi narodami na niekorzyść tych ostatnich – nie jest wykluczone, że próby te byłyby uwieńczone powodzeniem. Gdyby Aleksander I był spełnił swą obietnicę z 1820 roku o oddaniu Polsce kongresowej ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, powstanie listopadowe nie byłoby prawdopodobnie nigdy wybuchło i federacja polsko-rosyjska byłaby się stała faktem przyjętym, co najmniej początkowo, przez oba narody. Gdyby Niemcy austriaccy pozwolili Czechom na zorganizowanie państwa związkowego w ramach monarchii habsburskiej i na pełne równouprawnienie obu narodowości, nie powstałby prawdopodobnie nigdy poważny ruch mający na celu wyrwanie Czech z federacji austriackiej. Jeżeli więc chcemy, aby mniejsze państwa i narody zgodziły się dobrowolnie na federację z nami, musimy zawsze pamiętać, że nasza korzyść prestiżowa z tej federacji będzie się z daleka wydawała największa i że dla innych narodów będzie ona pewną ofiarą z ich miłości własnej. Dlatego ceną za federację zapłaconą przez nas sąsiadującym z nami mniejszym narodom musi być korzystne dla nich załatwienie – oczywiście w granicach praw i przyzwoitości – spornych spraw z nami.
III.
Druga wielka trudność idei federacyjnej, to historia, wspomnienia dziejowe. Dzieje Europy Środkowej w XVI i XVII w. ułożyły się w ten sposób, że wskutek współżycia kilku narodów w granicach jednego państwa czy jednej federacji państwowej, szereg narodów utraciło swą elitę społeczną na rzecz innych narodów, dominujących w danym związku. Tak np. Ukraińcy, Białorusini i Litwini utracili swą elitę społeczną na rzecz Polski. Słowacy, Chorwaci i Rumuni siedmiogrodzcy – na rzecz Węgier, Norwegowie – na rzecz Danii, Finowie – na rzecz Szwecji itp. Po prostu szlachta tych krajów i w ogóle ich warstwy przodujące uległy spolszczeniu, madziaryzacji czy też stały się szwedzkie lub duńskie.
Proces ten kosztował niesłychanie drogo zainteresowane narody. Przeszły one dzięki niemu przez bardzo ciężki kryzys, z którego wyszły dopiero w XIX wieku dzięki wyzwoleniu warstw ludowych, które zachowały swą pierwotną narodowość. Nasze położenie narodowe było dość specjalne. Na wschodzie odebraliśmy Ukraińcom, Białorusinom i Litwinom ich szlachtę i spolonizowaliśmy ją, na zachodzie – na Śląsku – utraciliśmy naszą warstwę kierowniczą na rzecz Niemiec. Proces wyzwolenia warstw ludowych, który zniszczył wpływy polskie nad Dnieprem, jednocześnie przynosił nam odrodzenie polskości na Śląsku.
Dla wszystkich narodów, które w ten sposób straciły swą warstwę przodującą, okres ten wydaje się być w najwyższym stopniu nieszczęśliwy. Unię czy federację, którą my uważamy za błogosławieństwo, oni uważają za największe nieszczęście, które o mało nie skończyło się zupełną zagładą ich narodów. Epoka jagiellońska, którą my uważamy za okres błogosławiony dla wszystkich tych narodów, przez nie jest uważany za przeklęty czas unii z Polską, która dzięki niej spolszczyła im warstwy kierownicze. Kompleks ten niesłychanie silnie tkwi w mentalności naszych sąsiadów.
Oczywiście dziś położenie uległo najzupełniejszej zmianie. Dziś już nie może być mowy o powtórzeniu się procesów asymilacyjnych całych warstw społecznych i narodów, jak to miało miejsce w XV i XVI w. Nic nie jest jednak tak trudne do wykorzenienia z umysłów, jak naiwny historyzm i jak wiara, że to, co raz było, musi się powtórzyć.
I tu jest wielki błąd psychologiczny naszej propagandy federacyjnej. Imię Jagiellonów – dla nas drogie – jest niemniej znienawidzone, z wyżej wyłuszczonych powodów, przez sąsiadujące z nami narody. Publicystyka np. ukraińska słowo „idea jagiellońska” umieszcza zawsze w cudzysłowie, jako synonim programu asymilacji pod płaszczykiem haseł humanitarnych. Pierwszym obowiązkiem naszej propagandy jest udowadniać, że nowa federacja właśnie nie będzie miała absolutnie nic wspólnego z tak jednostronnie pojmowaną unią jagiellońską i nie pociągnie za sobą tak opłakanych dla mniejszych narodów skutków jak ta ostatnia. Nowa federacja musi mieć charakter na wskroś nowoczesny i pierwszym jej nakazem musi być zerwanie z historią, która obfituje w tyle bolesnych dla naszych sąsiadów momentów.
Niestety, nie możemy stwierdzić, aby w naszej publicystyce panowało zrozumienie tego zagadnienia. P. Jan Szułdrzyński[ii] w swej pięknej pracy poświęconej właściwie w całości idei federacyjnej, na każdej stronie wymienia 5 do 10 razy Jagiellonów. Dr K. Grzybowski[iii] idzie jeszcze dalej na łamach „W Drodze”. W artykule pt. Cele przebudowy gospodarczej opisuje najpierw proces spolszczenia warstw kierowniczych sąsiadujących z nami narodów w ubiegłych wiekach, następnie dodaje: „Przebudowa gospodarcza dostarczyć nam może historycznej szansy podjęcia tego procesu, a stworzenie nowego stylu życia przez działanie polskiego przemysłu na ludność rolniczą kresów, musi odegrać tę samą rolę, jaką odgrywała kultura Polski szlacheckiej”… Jest tu zupełnie wyraźnie podjęty program kontynuacji procesu asymilacji warstw kierowniczych sąsiadujących z nami narodów, przed którym p. J. Szułdrzyński się jednak wzbrania. Hołduje mu jednak wielu innych autorów z p. A. Doboszyńskim[iv] na czele.
Jeżeli myślimy, że sąsiadujące z nami narody zamierzają się z nami połączyć na to, aby być zasymilowane, aby przestać istnieć – to jest to omyłka. Historia naszego współżycia z mniejszymi sąsiadami na północy i wschodzie, to są rzeczy dla nich bardzo bolesne, najeżone kompleksami. Im nasza idea federacyjna bardziej radykalnie zerwie z historyzmem – tym większe będzie miała szanse powodzenia. Mamy tu do czynienia z mitami. Asymilacja jest dziś i tak niemożliwa. Na przeszkodzie stoi nam strach przed rzeczą zupełnie nieistotną, która i tak nikomu nie zagraża.
IV.
Wreszcie musimy sobie zdać sprawę, że nie tylko spory między nami i naszymi sąsiadami mogą stanąć na przeszkodzie realizacji idei federacyjnej, ale że inne państwa mające wejść do tej kombinacji są również skłócone pomiędzy sobą. Nasi sąsiedzi na północy i na wschodzie są skłóceni z nami. Nasi sąsiedzi na południu nie są poważnie skłóceni z nami, są natomiast bardzo poważnie skłóceni między sobą. Jeżeli federacja ma mieć jakiekolwiek szanse powodzenia, Polska musi wystąpić z szeroką koncepcją załatwienia spraw krajów mieszanych i mniejszości narodowych. O ile nie zdobędziemy się na taką koncepcję, która byłaby do przyjęcia dla wszystkich stron – możemy się pożegnać z federacją. Jak możemy wyobrazić sobie bowiem dobrowolną współpracę Rumunów i Węgrów w razie niezałatwienia sprawy Siedmiogrodu, Węgrów i Słowaków, Rumunów i Ukraińców – nie mówiąc już o naszych własnych problemach?
P. J. Szułdrzyński pragnie te wszystkie sprawy rozstrzygnąć na podstawie „zasady etnograficznej”. Nie wydaje się nam to przekonywujące. Zasada etnograficzna zastosowana do Siedmiogrodu nie daje w ogóle żadnych rezultatów. Mechaniczne przydzielenie terytoriów, gdzie jest większość danego narodu, do danego państwa nic nie rozwiązuje. Problem kraju mieszanego istnieje nadal. Ogromna mniejszość pochodząca z państwa sąsiedniego burzy się, dowodzi, że jest prześladowana i droga do konfliktów jest otwarta.
Niektórzy pisarze spod znaku skrajnego nacjonalizmu prekonizują przymusową wymianę ludności. Tego rodzaju pomysły musimy odrzucić a priori w normalnych stosunkach między pokojowo współżyjącymi narodami. Ideologia, na której musi się opierać federacja, to poszanowanie praw każdego człowieka do ziemi, na której mieszkali jego przodkowie, do mowy ojczystej, do religii i do obyczaju. Są pewne zasady etyczne, których nie powinno się przekraczać. Do tych zasad zalicza się również odrzucenie przymusowego wysiedlania jako metody politycznej.
Jedynym uzasadnieniem przymusowego wysiedlania może być represja wojenna na zasadzie wzajemności, tak jak uważamy za normalne stosowanie gazów trujących przeciw przeciwnikowi, który ich użył pierwszy.
Bardziej pociągająca wydaje się już metoda kantonów. Mam na myśli utworzenie z terytoriów mieszanych krajów o stosunkowej samodzielności, luźno związanych z sąsiadującymi z nimi z jednej i z drugiej strony państwami, a rządzonych przez ludność miejscową. Tak komisja Hymansa[v] chciała niegdyś rozwiązać sprawę Wilna i Kowna, które miały tworzyć dwa kantony państwowe, luźno związane z Polską. Tak Niemcy pragnęli załatwić spór czesko-węgierski o Słowacczyznę, poprzez utworzenie niepodległego kantonu słowackiego.
To rozwiązanie ma tę dobrą stronę, iż apeluje ono do regionalizmu, czyli do przywiązania wszystkich mieszkańców danego terytorium, bez względu na religię i wyznanie, do ziemi, na której zamieszkują od wieków. Jest to etycznie uczucie o wiele bardziej pozytywne, niż przywiązanie do pewnej grupy językowej, które charakteryzuje nacjonalizm. Niestety, nie wydaje mi się, aby takie rozwiązanie już dziś było możliwe. Praca skrajnych nacjonalizmów poszła tak daleko, że właśnie grupy ludności zamieszkujące dane terytorium mieszane odnoszą się do siebie nawzajem z największą nieufnością. Tak np. kiedy przed wojną światową dojrzewała ostatecznie myśl autonomii Irlandii – Home Rule[vi] – Anglicy w Irlandii, zamieszkujący północną część tej wyspy, utworzyli prawdziwą armię i grozili Londynowi wojną, o ile udzieli on swobód Irlandczykom. Wiemy z naszych własnych stosunków, że Polacy ze Lwowa są zazwyczaj o wiele bardziej nieprzychylni dla Ukraińców niż Polacy dajmy na to z Warszawy. To samo można powiedzieć o Ukraińcach ze Lwowa i z Kijowa, o Węgrach i Rumunach z Siedmiogrodu i tak dalej. Pozostawienie więc ludności krajów mieszanych samej sobie, bez bardziej umiarkowanego zazwyczaj wpływu władzy centralnej, może przynieść wynik odwrotny.
Rozwiązanie, które na podstawie doświadczeń ostatniego półwiecza problemów mniejszościowych uważamy dzisiaj za najtrafniejsze, to zasada autonomii personalnej dla mniejszości. Zasadniczą sprawą sporną, wywołującą fermenty w krajach mieszanych, są wybory. Wszelkie wybory przeciwstawiają sobie dwa bloki narodowościowe, powodują tak zwaną „walkę o dusze” i w konsekwencji zaognienie stosunków. Z chwilą wprowadzenia autonomii personalnej wybory odbywają się na wewnątrz grup narodowościowych, nie ma zagadnienia majoryzacji jednej grupy przez drugą. Ilość mandatów zostaje przyznana danej mniejszości w stosunku do jej liczebności.
W tym wypadku odpada również zagadnienie majoryzacji w samorządzie. Wszystkie bowiem sprawy, które mogą być załatwione dla każdej grupy narodowościowej osobno – a więc szkolnictwo, opieka społeczna, samorząd gospodarczy – zostają oddane do wyłącznej kompetencji samorządu danej grupy narodowościowej. Jedynie te sprawy, które wymagają wspólnego działania, są załatwiane przez komisję porozumiewawczą samorządów narodowościowych.
Zasada powyższa daje również zmniejszenie do minimum największej bolączki krajów mieszanych – obawy przed asymilacją narodową. Przejście z jednej kurii narodowościowej do drugiej byłoby wówczas mocno utrudnione i mogłoby rozwiać wszelkie obawy masowej asymilacji. W wypadku zastosowania zasady autonomii personalnej, dane terytorium mieszane należałoby do tego państwa, które by miało na danym terytorium większość swych pobratymców, cała zaś ludność korzystałaby z autonomii personalnej. Każde inne rozwiązanie prowadzi jedynie do odwrócenia sytuacji. Tak np. przez zmianę istniejącego status quo zamiast ucisku Węgrów przez Rumunów mielibyśmy ucisk Rumunów przez Węgrów itp. Zasada autonomii personalnej daje natomiast pełne załatwienie zagadnienia terytoriów mieszanych.
Na zakończenie nie pozostaje nam nic innego, jak powtórzyć doskonałe słowa p. Szułdrzyńskiego z jego świeżo wydanej broszury. Jeżeli nie uda się zapanować nad ciasnym, zaściankowym nacjonalizmem, lepiej od razu pożegnać się z ideą federacji.
„Orzeł Biały”, 31 X 1943
[i] Henryk Tennenbaum (1881-1946), ekonomista. Wykładał na warszawskiej SGH. W latach 1920-1925 pracował jako dyrektor departamentu w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. Autor m.in. Polska w polityce światowej (1923), Struktura gospodarstwa polskiego (1932). Europa środkowo-wschodnia w gospodarstwie światowym (1942).
[ii] Jan Szułdrzyński (1903-1986), prawnik i publicysta. Przed II wojną światową pracował jako urzędnik w Ministerstwie Sprawiedliwości. W czasie wojny służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Po 1945 r. pozostał na emigracji, współpracował m.in. z paryską „Kulturą”. Autor m.in. Dziejowa idea państwa polskiego (1943), Anglia i Polska w polityce europejskiej (1945).
[iii] Konstanty Grzybowski (1901-1970), prawnik i historyk doktryn politycznych i prawnych. Studiował w Krakowie oraz w Berlinie. Od 1928 r. wykładał w Szkole Nauk Politycznych przy Uniwersytecie Jagiellońskim. W okresie międzywojennym politycznie związany z krakowskimi konserwatystami. Po wojnie ponownie wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autor m.in.: Od dyktatury ku kompromisowi konstytucyjnemu (1930), Zasady konstytucji kwietniowej (1937), Nauka o państwie (1949), Historia doktryn politycznych i prawnych od państwa niewolniczego do rewolucji burżuazyjnych (1967).
[iv] Adam Doboszyński (1904-1949), polityk i myśliciel polityczny. Studiował na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego oraz w paryskiej Szkole Nauk Politycznych. W latach 30. związał się ruchem narodowym (Obóz Wielkiej Polski, potem Stronnictwo Narodowe). W 1936 r. był organizatorem antysemickiego tzw. „marszu na Myślenice”. Walczył w kampanii wrześniowej oraz służył w polskich formacjach wojskowych we Francji i Wielkiej Brytanii. W 1946 r. powrócił do kraju, gdzie podjął konspiracyjną działalność polityczną. Aresztowany w 1947 r., skazany w pokazowym procesie na karę śmierci. Wyrok wykonano. Autor m.in.: Gospodarka narodowa (1934), Ekonomia miłosierdzia (1946), W pół drogi (1947).
[v] Chodzi tu o propozycję Paula Hymansa (1865-1941) zgłoszoną podczas rozmów polsko-litewskich w Brukseli (20 maja 1920 r.). Przewidywała ona utworzenie federacyjnego państwa litewskiego złożonego z kantonów: wileńskiego i kowieńskiego, stolicą przyszłego państwa miało być Wilno, a językami urzędowym polski i litewski. Strona polska zaakceptowała projekt, który został jednak odrzucony przez Litwinów.
[vi] Home Rule, postulat zastąpienia unii brytyjsko-irlandzkiej z 1800 r., formułą federacyjną, która zwiększałaby zakres autonomii Irlandczyków. Parlament brytyjski dwukrotnie odrzucał właściwe projekty ustaw (1886, 1896). Dopiero w 1914 r. przegłosowano autonomię dla Irlandii, która miała wejść w życie wraz z końcem wojny. W 1918 r. ruch na rzecz autonomii stracił znaczenie na rzecz postulatów niepodległościowych głoszonych przez Sinn Féin.