Nikt nie dba, nikt się nawet nie pyta: przy kim zostaną ostatecznie Wyspy Wężowe[i] lub kto się utrzyma przy Bołgradzie[ii]? Mniejsza o to, czy Turcja czy Rosja, byle tylko ktoś ustąpił i spór był usunięty… Komu o to idzie, czy Księstwa Naddunajskie połączą się w jedną całość lub czy pozostaną nadal tak jak są dzisiaj? Mniejsza o to, czy Turcja ma jedynie prawo zwierzchnie lenności, czy prawo zwierzchnicze poddaństwa, czy Księstwa mają prawo domagać się połączenia; mniejsza nawet o to, komu dogadza taki obrót tej sprawy, a komu ten obrót nie dogadza – byle tylko sprawa co prędzej rozsądzona przestała być kością niezgody… Któż się troszczy, azali Czarnogórę w jej żądaniach zaspokoją, lub jaki los czeka Słowian pod berłem otomańskim zostających. Nie ma dziś słowianofilów, tak jak nie ma już filhellenów, co by żądali ewakuacji Peloponezu przez wojska sprzymierzone. Niechby okręty francuskie i angielskie wiecznie stały w porcie pirejskim[iii], jeżeli w tym leży najmniejsza choćby rękojmia trwałej spokojności na Wschodzie. Niepodległość państwa greckiego to dla pokoju europejskiego bardzo podrzędna sprawa…
Co więcej, nie ma już politycznych filantropów, negrofilów. Cała kwestia amerykańska ogranicza się na wyborze prezydenta Stanów Zjednoczonych. Mniejsza o to, kto będzie wybrany, czy Fillmore[iv] czy Fremont[v], jak również mniejsza o to, czy stronnictwo obstające za niewolą lub stronnictwo jej przeciwne weźmie górę w Nowym Świecie – byle tylko wybór padł na człowieka, którego by sposób myślenia, opinie, a szczególniej rządy, jak najmniej przedstawiały trudności i zawikłań w stosunkach ze Starym Światem, wzdychającym za uchwaleniem pokoju. Pięknie by to zapewne było dla ludzkości, gdyby nie było korsarzy morskich, gdyby Ameryka godzić się chciała na ową humanitarną zasadę, ogłoszoną na kongresie paryskim[vi], a znoszącą na przyszłość rabusiostwo morskie ulegalizowane! Ale zresztą niechby sobie Amerykanie i zachowali prawo wydawania listów korsarskich – aby tylko do wojny morskiej nie przyszło…
Rozumowaniom takim nie można praktycznej logiki odmówić. Lecz z latarnią Diogenesa[vii] szukać by dziś podobno wypadało po Europie człowieka biorącego udział w ogólnym ruchu społecznym, co by się, jak to mówią, zapalał w jakowej kwestii politycznej przez wzgląd na zasady. Zasady polityczne dawniejsze przestały być podstawami rządów społeczeństwa – stały się narzędziem. Idea państwa pochłonąwszy je w swym ogromie, używa ich teraz dowolnie; są one dla niej środkiem – nigdy celem. Toteż forma rządu jest rzeczą całkiem obojętną. Czy w Hiszpanii będzie konstytucja lub nie; czy będzie konstytucja z roku 1837 lub 1845, czy też inna całkiem nowa, oktrojowana – kogóż to obchodzi? Niechaj u steru rządu będzie O’Donnell[viii] lub Narváez[ix], mniejsza o to, byle Hiszpania zastosowała się do wymagań dzisiejszego systematu politycznego, byle weszła w skład państw, byle nie wywołała zbrojnej interwencji, a w końcu nie stała się powodem do wojny… Kogóż to obchodzi, czy król pruski utrzyma się przy swych prawach do kantonu neufehatelskiego – byle się utrzymał przy nich bez zerwania stosunków ze Związkiem Szwajcarskim, bez europejskiego z tej strony wstrząśnienia. A nawet niechaj król neapolitański da jakąkolwiek amnestię lub jej całkiem odmówi, niechaj przeprowadza reformy sądowe lub też żadnej nie czyni zmiany, byle zapowiedziane lub dokonane demonstracje nie wywołały następstw, które by pokój zakłócić mogły… Bo wreszcie, mało komu chodzi o prawo interwencji lub nieinterwencji, lecz wszystkim chodzi o utrzymanie pokoju.
Pomimo wszelkich polemik dziennikarskich, najściślejszych rozumowań, historycznych lub społecznych dowodzeń; pomimo przytaczanych argumentów z traktatów lub teorii z prawa publicznego; pomimo Grocjuszów[x] i Pufendorfów[xi] – taki jest rzeczywisty prąd opinii publicznej z małymi, jak powyżej zastrzeżono, wyjątkami. Prąd ten jest ogólny, objawia się wszędzie, po części nawet tam, gdzie kwestie są w toku, to jest na teatrach sporu. Obrót, jaki bierze sprawa, jest prawie wszędzie obojętny; ostateczny tylko wypadek zajmuje i to jako działacz wywierający wpływ na ogólną politykę europejską, czyli na kwestię pokoju. Każda sprawa pojedynczo wzięta i wszystkie razem, przypuściwszy, że zerwać one pokoju nie zdołają, mniej są dla opinii dotkliwe, cokolwiek by zresztą się stało, aniżeli sam jeden kryzys obecny we Francji. Prawdziwa to wskazówka dla bezstronnego dostrzegacza.
Kierunek ten umysłów jest koniecznym następstwem dzisiejszej formy społeczeństwa, owej kolei, po której postępuje, dążności, w jakich się rozwija, sfery, która jeszcze została dla działania przestępną; jest on odpowiedni systematowi politycznemu, jaki się na idei państwa wyrobił. Im głębiej systemat ten przenika społeczeństwo, im bardziej wciela się w jego żywioły i na jedną ogólną przekształca je modłę, zacierając dawne tradycje i różnice, kosmopolityzując zwyczaje i pojęcia, naginając je w jednym kierunku i wpierając do jednego ruchu – tym więcej z jednej strony obojętnieć musi społeczeństwo, tym silniej z drugiej życzyć sobie musi pokoju. Gorące to życzenie w obecnym stanie społeczeństwa przeradza się już w żądanie; będzie ono wkrótce potrzebą społeczną; a w końcu koniecznością stać by się musiało, gdyby rozumem wskazane następstwa były przeznaczeniem świata, a spełnienie obrachowań zadaniem ludzkości.
Atoli wie o tym każdy, że mylą najdokładniejsze rachuby, zawodzą najbystrzejsze przewidzenia, nie dopisuje rozum i doświadczenie, kiedy idzie o kolej, jaką postępują polityczne wypadki. O tej ktoś wyżej ostatecznie rozstrzyga. Opinia publiczna ma jeszcze w świeżej pamięci, że w chwili zawiązania się sporu rosyjsko-tureckiego nikt prawie nie przypuszczał wojny, i co większa, nikt jej nie chciał. Chybiły wszakże wszelkie kombinacje, usiłowania daremne się okazały. Wojna wybuchła i trwała dwa lata wbrew woli rządów, wbrew dążeniom społeczności europejskiej.
Stąd też ciągła obawa zerwania pokoju towarzyszy owemu gorącemu życzeniu jak największej jego trwałości. Obawa ta może wyraźniejsza w obecnej chwili niż przed wojną wschodnią; bo też i potrzeba pokoju nierównie jest większa. W miarę potrzeby rośnie żądanie, to zasada niechybna, tak w sferze ekonomicznej, jako i politycznej. Tu one obie mocno z sobą spojone. Systemat polityczny rozwinął się na kongresie paryskim przez przyjęcie zasady solidarności państw europejskich, utrudnił wybuchnięcie wojny, ale też w równej mierze postąpiła społeczność europejska na drodze spekulacyjno-przemysłowej. Może nawet poszła za rączo i zaszła dalej, aniżeli na to systemat pozwalał, a przynajmniej dalej, aniżeli w tej chwili mógł swą opiekę nad nią rozciągnąć. Ruch społeczny ku przedsiębiorstwom i spekulacjom najśmielszym skierowany, niemałą zdaje się być trudnością dla dyplomacji w załatwieniu spraw bieżących. Wywołując rezultaty niespodziewane, kryzysy, jeżeli nie wiąże rąk zupełnie gabinetom, to przynajmniej sprawia ciągłe wahania i zwłoki. Wszystko też zostaje w zawieszeniu.
Owe zwłoki, przerwy w działaniu pośród nieustannych negocjacji, konieczne dla dyplomacji, która przecież nie może całkiem spuścić z oka maksymy respice finem[xii], wskazane zresztą naprzód traktatem paryskim, który stanowczo i ostatecznie żadnej nie rozwiązał kwestii – lubo niepokoją cokolwiek umysły, bywają wszelako prawie zawsze z pewnym zadowoleniem przyjmowane przez opinię publiczną. W każdej takiej zwłoce upatruje ona nie tylko przedłużenia pokoju, ale niejaką rękojmię utrzymania go nadal. Przysłowie mówi, że co się odwlecze, to nie uciecze. Opinia przeciwnego jednak jest zdania, a w polityce doświadczenie za nią przemawia. Ze szczególnym też instynktem tuli się ona pod skrzydła owego systematu solidarności, przeczuwając bardzo trafnie, że naturalnym jego następstwem jest utrudnienie wybuchu wojny. Każdą, choćby najdrobniejszą, najmniejszej wagi sprawę, rozciąga na warsztacie tego systematu. Kwestia przybiera ogromne rozmiary i rośnie aż do wielkości interesu europejskiego. Wtedy opinia publiczna nie widzi już innego dla tej sprawy rozwiązania oprócz kongresu: stawia ją przed kratki najwyższego europejskiego trybunału. Nie zważa bynajmniej na to, że w takim postępowaniu znikają już nie tylko narodowości, bo o tych mowy nie ma, ale znikają nawet państwa, to jest ich istota: zwierzchnictwo najwyższe i niepodległość. Cieszy się tylko, że tym sposobem Europa cała stanowi jedno państwo, które samo sobie wojny wydać nie może – a zatem pokój… Dalej idąc tym torem, opinia baczy pilnie i troskliwie oblicza wszelkie symptomy tyczące się przymierzy istniejących: nie dlatego, aby jej na zachowaniu ich wiele zależało, lecz że widzi w nich sposoby oddalenia i utrudnienia wszelkiego prawdopodobieństwa wojny. Przejęłaby z chęcią inne, gdyby się tylko przekonać mogła, że będą one korzystniejszymi dla cywilizacyjnych dążności, które, według niej, od utrzymania pokoju zawisły… W bieżących sprawach opinia chwyta z wielką skwapliwością wszelkie oznaki owej solidarności politycznej, mniej o to dbając, czyli wmieszanie się wielu mocarstw w spór jaki jest uproszczeniem lub nowym zawikłaniem – albowiem spór sam i jego rozwiązanie nie obchodzi jej bynajmniej, ale pyta się tylko: czy nadal używać będzie pokoju? A pytanie to tym drażliwsze, że opinia wyniósłszy każdą sprawę do godności interesu europejskiego, czuje aż nadto dobrze, iż w razie gdyby się z tej sprawy wojna wywiązała, takowa musiałaby mieć tę samą cechę: byłaby wojną europejską. Owóż odwrotna strona systematu, który jak każda rzecz, musi mieć dwie strony.
Łatwo pojąć, że przy takim usposobieniu pokojowym okólnik księcia Gorczakowa[xiii] niemiłe musiał sprawić wrażenie w opinii publicznej. I znowu powiedzieć można: mniejsza o to, że okólnik ten do ajentów rosyjskich tylko był wystosowany, i nie miał, jak utrzymują, oglądać światła dziennego, czyli kolumn dziennikarskich – lubo uwierzyć trudno, aby tajemnica dyplomatyczna tak w samą porę naruszoną została, publikacja bowiem tego dokumentu wypadła równocześnie prawie, kiedy demonstrację zbrojną przeciw Neapolowi jako bliską i pewną głoszono… Mniejsza o to, że styl okólnika różni się od stylu zwykłych not dyplomatycznych i nierównie energiczniej się wyraża – rzecz to kancelarii petersburskiej… Mniejsza o to, że okólnik nie może opierać swych rozumowań na historii rosyjskiej, na jej polityce dawniejszej i najświeższej; że nowy całkiem kierunek polityczny wskazany w tym akcie, jeżeli się zgadza z tradycją samowładców Rosji co do niezależności najwyższego zwierzchnika w państwie, to znów nie zgadza się wcale co do zasad interwencyjnych z polityką Piotra Wielkiego[xiv], Katarzyny II[xv] i cesarza Mikołaja[xvi]… Mniejsza nawet i o to, że okólnik rozesłany z Moskwy w chwili właśnie, gdy reprezentanci systematu solidarności politycznej państw przesadzali się w przepychu na uroczystościach koronacyjnych, chwili, gdy szli o lepsze, który z nich świetniej się przyłoży do inauguracji nowego z Rosją pokoju… Ale co ważne, że okólnik w zastosowaniu prawa interwencji na mocy systematu solidarności upatruje tryumf prawa mocniejszego i przeciw takowemu protestuje, protestację zaś swoją popiera wzmianką o rozporządzeniu materialnymi siłami państwa.
Nie idzie zatem, aby Rosja wojnę z powodu Grecji lub Neapolu wydawać miała, ani się też opinia publiczna w Europie wojny z Rosją w tej chwili nie ulękła. Wojna wschodnia nie dość jeszcze odległa — dzień 16 stycznia, w którym Rosja propozycje mocarstw sprzymierzonych przyjęła za bliski. Lecz wywołanie prawa mocniejszego, prawa którego wykonanie zawsze niemal dotąd wojnę za sobą pociągało; ukazanie go w dzisiejszym systemacie w tym samym świetle co dawniej, ni mniej ni więcej jak zawsze bywało, a to pomimo traktatów i kongresów, pomimo wszelkich cywilizacyjnych dążności i postępów; ukazanie prawa mocniejszego po traktacie paryskim, ukazanie go takim, jakim było na końcu zeszłego i na początku teraźniejszego wieku – w innej formie, pod innym hasłem i pozorem, ale bez zmiany co do istoty, to jest co do przymusu słabszego przez mocniejszego za pomocą siły; zgoła zaprzeczenie zasady, aby państwa europejskie nawet solidarnie miały prawo narzucać wolę swoją jednemu, kiedy chodzi o niepodległość i godność władzy zwierzchniej, a każdy spór o takowe potrącić musi, wstrząsało zawsze budowę systematu politycznego, około którego garnęły się nadzieje pokojowe. Okólnik księcia Gorczakowa dawał do zrozumienia, że Rosja nie uznaje, aby „interes europejski” miał być w prawie publicznym najwyższą ustawą: suprema lex esto. Minister rosyjski sprowadzał politykę państw w pewnym względzie do zasad dawnej polityki narodów, stosując to, co niegdyś mówiło się o narodach, do naczelnych zwierzchników państw. Czyni on ich jedynymi i najwyższymi sędziami interesów państwa i wszystkim, najmocniejszym jako i najsłabszym, równe w tej mierze przyznaje prawo od Boga idące. Gwałt temu prawu zadanym być może według niego chyba tylko na zasadzie prawa mocniejszego, i zawsze jest gwałtem, czy się go dopuści jedno państwo, czy też trybunał z kilku państw złożony.
Lubo idea państwa przerabiała się w systemat polityczny głównie na podstawie prawa mocniejszego, i to od czasów Reformacji, czyli od traktatu westfalskiego[xvii], jak to już dawniej i obszernie na tym samym miejscu wykazanym było, to przecież prawo to, jako w teorii przeciwne cywilizacji, coraz więcej w aktach politycznych wychodziło z użycia. Cywilizacja uzyskawszy obywatelstwo w prawie publicznym, nie pozwalała się na to prawo odwoływać, potępiając je, jako zabytek barbarzyństwa i czasów średniowiecznych. Wszakże, gdy prawo to ciągle istniało, a istniało tak dalece, że nawet najczęściej i najotwarciej w imieniu właśnie tej samej cywilizacji wykonywane bywało – okazała się potrzeba w aktach politycznych, dyplomatycznych notach, w traktatach, nadania mu innego miana, zgodniejszego z ideą państwa i z nowym kształtem, jaki przybierała społeczność europejska, czyli zgodniejszego z tak zwanym duchem wieku i postępu.
Przyznać należy, że publicystyka europejska wielką pod tym względem oddała dyplomacji przysługę. Nie sięgając zbyt daleko, pomijając koniec zeszłego stulecia i epokę napoleońską, gdzie armaty większą grały rolę niż noty dyplomatyczne i rozprawy gazeciarskie, ukazuje się zaraz po traktacie wiedeńskim, gdzie systemat państw wybitniej się przedstawił, wyrażenie bardzo często używane: „interes państwa dobrze zrozumiany”. Nic słuszniejszego nad to, że publicyści pisali nie o „prawach”, ale o „interesach”, bo rzeczywiście z upadkiem polityki narodów interes zwykle zastępował prawo. Ależ „dobrze zrozumiany interes” był zawsze płaszczykiem, pod którym ukrywała się groźba prawa mocniejszego. Publicyści podając rady jakowemu zagranicznemu państwu w tej formie, powinni się byli domyślać, że jako rada bez żadnego od rządu poparcia nie ma ona żadnej wartości, bo przecież każdy minister spraw zewnętrznych lepiej rozumieć musi interes państwa, aniżeli oni wszyscy razem. Nie spostrzegli atoli zrazu doniosłości używanego wyrażenia; lecz wyrażenie było dogodne, nosiło cywilizacyjną barwę i przeszło też niebawem do not gabinetowych.
Tu naturalnie nabrało innego znaczenia. Było dowodem, „że interes państwa tego lub owego inaczej jest rozumiany przez inne państwo” – to więc „pierwsze państwo źle swój własny interes rozumie” – w końcu zaś, że „trzeba, aby państwo to swój interes tak rozumiało, jak tego życzy sobie, chce lub wymaga tamto państwo”. Upór prowadził do wojny, a szło o to, kto mocniejszy. Słabszy ustępował, czyli „zrozumiał swój własny interes”. W podobnego rodzaju sporach rozstrzygało tylko prawo mocniejszego. Król holenderski „nie rozumiał dobrze interesu swego państwa” w roku 1833 i wojska francuskie stanęły pod Antwerpią. Sułtan Mahmud[xviii] „nie rozumiał dobrze interesu Turcji” w roku 1828, a feldmarszałek Dybicz[xix] przeszedł Bałkan i zajął Adrianopol. Dziś „dobrze zrozumiany własny interes” nakazywałby królowi neapolitańskiemu ustąpić i uczynić to, czego po nim państwa zachodnie oczekują… Ale dziś już wymaga tego ustąpienia po nim nie tylko „własny interes dobrze zrozumiany”, ale „interes europejski”.
Z rozwijającym się bowiem coraz bardziej systematem politycznym państw w kierunku solidarności europejskiej, i z wzrastającym coraz szybciej kosmopolitycznym dążeniem społeczności na polu przemysłowym i spekulacyjnym, „interes” przybierał również cechę coraz ogólniejszą, powszechniejszą, stawał się „interesem europejskim”. Każdą sprawę uważać zaczęto z tego stanowiska, jako odpowiedniego i systematowi politycznemu i dążnościom społeczeństwa. Jeżeli interes jest ważny, musi być europejski. Skoro wyrażenie to przeszło do not dyplomatycznych, a przeszło tak dalece, że za podstawę dzisiejszych czynności gabinetowych, za zasadę polityczną uważanym być może – zmieniła się nieco postać, czyli forma, w jakiej się objawiało prawo mocniejszego, ale w gruncie pozostało to samo. Nie idzie już o to, aby państwo „zrozumiało dobrze swój własny interes” w sporze jakowym, ale idzie o to, aby punkt sporny uznany przezeń został za „interes europejski”. Jeżeli go zaś za takowy uzna, przystać musi na stawiane żądanie w imieniu takiego interesu, bo interes własny każdego państwa nie może odłączać się od interesu ogółu, od interesu całej Europy. Interes europejski, to wyrażenie kosmopolityzmu w systemacie państw. Chodzi więc tylko dziś o „uznanie”, czyli o przyznanie tej cechy każdej sprawie – skoro zaś to nastąpi, interes jak to mówią – skończony.
Wszakże, gdy właśnie cecha ta nie da się dotykalnie określić, ani bezsprzecznie oznaczyć; gdy różne w tej mierze mogą być zdania, nie tylko pojedyncze, ale gabinetowe; gdy żądanie postawione lub wymagane ze strony jednego lub kilku nawet państw, jako dla interesu europejskiego niezbędne, konieczne, mogą się wydawać temu państwu, któremu są postawione, jako wcale niekonieczne, a nawet interesowi europejskiemu przeciwne – przeto i tu zachodzi potrzeba sędziego, a raczej wykonawcy. Dekret sam bowiem nie wystarczy, trzeba egzekucji, przymusu – tak więc rozstrzyganie zostaje ostatecznie zawsze przy prawie mocniejszego. Królowie grecki i neapolitański nie są wcale tego zdania, aby zajęcie Peloponezu przez wojska sprzymierzone i reformy sądownicze w państwie Obojga Sycylii miały być interesami europejskimi. Lecz mocarstwa zachodnie są tego zdania, i dlatego flaga francusko-angielska powiewa ciągle w porcie pirejskim i zagraża ukazaniem się w Zatoce Neapolitańskiej.
Rosja w wypadkach lat ostatnich najlepiej doznała skutków ostatecznych zasady mieszczącej się pod nazwą „interesów europejskich”. Zdawało jej się, że „interes Turcji dobrze zrozumiany” wymagał, aby protektorat nad chrześcijanami berłu otomańskiemu poddanymi, przez nią, to jest przez Rosję wyłącznie był wykonywany, do niej wyłącznie należał i traktatem przyznany jej został. Turcja przeciwnie, upatrywała w tym swoją zgubę. Obce mocarstwa wystąpiły na scenę sporu w imieniu cywilizacji i interesów europejskich, których wnet ukazało się więcej na Wschodzie, aniżeli z początku spór rosyjsko-turecki zawierał w sobie punktów. Żądano „uznania” od Rosji – a gdy go nie otrzymano, wybuchła wojna.
Po jednej kampanii Rosja na konferencjach wiedeńskich uznała, i to z niemałą trudnością, że niepodległość Turcji jako państwa jest interesem europejskim. Wskutek czego zrzec się musiała wyłącznego protektoratu nad Księstwami Naddunajskimi, w którego posiadaniu już była, tudzież protektoratu wyłącznego nad chrześcijanami poddanymi Turcji, o który jej właśnie chodziło. Uznała, że protektorat wszystkich wielkich mocarstw nad Księstwami Naddunajskimi i nad rajasami tureckimi były to interesy europejskie. Niemniej jednak wojna ciągnęła się dalej, bo się wykazały inne jeszcze interesy europejskie, na których uznanie Rosja zgodzić się nie chciała.
Po drugiej kampanii Rosja uznała neutralność Morza Czarnego jako interes europejski, wskutek czego przystała na ograniczenie panowania swego na tych wodach i na usunięcie stanowcze swej przeważnej floty czarnomorskiej. Dalej uznała wolność żeglugi na Dunaju jako interes europejski, wskutek czego ustąpiła części Besarabii.
Każde uznanie „interesu europejskiego” okupiła Rosja pewnym ustąpieniem praw już nabytych, mniejsza o to, jakim nabytych sposobem, lecz zawarowanych traktatami; każde zadośćuczynienie żądaniu wymaganemu w imię takowego interesu opłacić musiała pewną ofiarą, która, bądź co bądź, szła na korzyść mocarstw sprzymierzonych. Jakkolwiek bowiem politykę tych ostatnich cechowała bezinteresowność, bo nie działały dla siebie, ale dla całej Europy, a kongres paryski nie wieścił w swoim gronie ani zwycięzców ani zwyciężonych i wszelkie ofiary za dobrowolne ustąpienia ogłaszał, zawsze jednak podstawą zawiązanych konferencji było przyjęte przez Rosję ultimatum po dwóch latach krwawej, uporczywej i kosztownej wojny.
Nic przeto dziwnego, jeżeli Rosja doświadczywszy praktycznie skutków zasady „interesów europejskich” i przekonawszy się, na jakim one koniec końców opierają się prawie, nawet w systemacie solidarności państw, jeżeli Rosja zwraca uwagę swych zagranicznych ajentów na tę stronę systematu, z powodu bieżących spraw, i z pewną drażliwością a niezwykłą otwartością wypowiada swój sposób widzenia. Dziwniejszą atoli rzeczą, jeżeli tylko prawda, że Rosja z powodu sprawy neapolitańskiej do nowego zachęca kongresu. Chyba że ma nadzieję ukończenia na tej drodze z korzyścią dla siebie niektórych spraw w zawieszeniu będących, lub też zająć na nim pragnie nowe stanowisko wobec zasady „interesów europejskich”. Tego domyślać by się kazał okólnik z 2 września, jeżeli rzeczywiście ma on być programatem dalszej polityki cesarza Aleksandra[xx].
Lecz jakkolwiek niemiłe wrażenie w opinii sprawić musiała odezwa rosyjska, wystawiając na jaw słabszą stronę systematu politycznego na traktacie paryskim opartego, stronę zresztą w cywilizacyjne zwoje starannie uwitą, ale bardzo naturalną, jakby ułomność ciała ludzkiego w zręcznie przykrojonych sukniach ukrytą – wrażenie to zawsze miarkowane było przekonaniem, że prawo mocniejszego trudniej w wojnę przemienić się może, gdy dla wydania owej potrzeba koniecznie zgody państw kilku. Spór wtedy dłużej na drodze dyplomatycznej pozostawać musi. Pokój przeto ma zawsze w systemacie solidarności niejaką rękojmię. Wypadki dopiero wskazać mogą, jak dalece forma istotę rzeczy w stosunkach politycznych przy nowym systemacie zastąpić zdoła.
„Czas: dodatek miesięczny”, październik 1856, s. 186-199
[i] Wyspa Węży, Ostriw Zmijinyj – wyspa na Morzu Czarnym, położona w pobliżu delty Dunaju, obecnie należąca do Ukrainy, wcześniej do Rumunii, która zrzekła się jej w 1948 r. na rzecz ZSRS.
[ii] Bołgrad – miasto na Ukrainie (okręg odeski), założone w 1821 r. przez bułgarskich osadników, wówczas należące do Rosji, w latach 1856-1878 pozostające w granicach Księstwa Mołdawskiego.
[iii] Port w Pireusie był blokowany przez flotę brytyjską i francuską w czasie wojny krymskiej, gdy król Grecji Otton I postanowił wystąpić w niej po stronie rosyjskiej.
[iv] Millard Fillmore (1800-1874) – amerykański polityk, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1849-1850, prezydent 1850-1853. W 1856 r. był kandydatem na prezydenta Ruchu Nic Niewiedzących (Know Nothing) i zajął trzecie miejsce w głosowaniu powszechnym.
[v] John Frémont (1813-1890) – amerykański wojskowy, podróżnik, wojskowy gubernator Kalifornii (1847) i senator z tego stanu (1850-1851), gubernator Terytorium Arizony (1878-1881), zyskał sławę za sprawą pionierskich wypraw na zachodnie rubieże Ameryki. W 1856 r. ubiegał się o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale przegrał wybory z Jamesem Buchananem. W czasie wojny secesyjnej walczył po stronie Północy, choć wchodził w konflikty z przełożonymi, w tym prezydentem Abrahamem Lincolnem.
[vi] Kongres paryski (1856) odbył się, by uregulować kwestie sporne leżące u podstaw wojny krymskiej. Brali w nim udział przedstawiciele Francji, Turcji, Anglii, Sardynii, Austrii i Rosji. Zwieńczyło go zawarcie 30 marca traktatu „o pokoju i przyjaźni”, na mocy którego m.in. Rosja miała przekazać południową Besarabię Mołdawii, zaś miasto Kars zwrócić Turcji. Księstwa Naddunajskie – Mołdawię i Wołoszczyznę – przyznano Turcji jako protektoraty, gwarantując im szeroką autonomię. Morze Czarne miało być zamknięte dla okrętów wojennych, zaś Rosję i Turcję pozbawiono prawa posiadania instalacji wojskowych na jego wybrzeżu. Na Dunaju miała obowiązywać wolna żegluga. Zobowiązano Rosję zdemilitaryzować Wyspy Alandzkie.
[vii] Diogenes z Synopy (ok. 413-ok. 323 p.n.e.) – grecki filozof, reprezentujący nurt cyników, uczeń Antystenesa i nauczyciel Kratesa z Teb, znany z radykalizmu i dziwnych zachowań.
[viii] Leopoldo O’Donnell (1809-1867) – hiszpański generał i polityk pochodzenia irlandzkiego. Był zwolennikiem regentki Marii Krystyny. Po przejęciu władzy przez generała Baldomero Espartero udał się wraz z nią na wygnanie, później wszedł jednak w skład rządu Espartero jako minister wojny (1854). W czasie wojny krymskiej, z powodu blokady Rosji, w Hiszpanii wzrosły ceny zboża, pojawił się problem z głodem (w Galicji) i doszło do buntów ludności. Wówczas O’Donnell zmusił Espartero do oddania władzy. Był premierem Hiszpanii w latach 1856, 1858-1863 i 1864-1866.
[ix] Ramón María Narváez y Campos (1800-1868) – hiszpański wojskowy i polityk, 1. książę Walencji, przeciwnik Baldomero Espartero, siedmiokrotny premier Hiszpanii w latach 1844-1846, 1846, 1847-1849, 1849-1851, 1856-1857, 1864-1865 i 1866-1868.
[x] Hugo Grocjusz (1583-1645) – holenderski filozof, prawnik, uchodzący za twórcę prawa międzynarodowego, autor m.in. Trzech ksiąg o prawie wojny i pokoju (1625), zajmował się m.in. zagadnieniami prawa naturalnego i umowy społecznej.
[xi] Samuel Pufendorf (1632-1694) – niemiecki historyk i teoretyk prawa, profesor uniwersytetów w Heidelbergu i Lund. Był historiografem króla Szwecji Karola Gustawa, a następnie historiografem Brandenburgii. Uchodzi za jednego z twórców prawa międzynarodowego i teorii prawa natury, a także za zwolennika absolutyzmu. Napisał m.in. De iure naturae et gentium libri octo (1672) i Einleitung zu der Historie der vornehmsten Reich und Staaten in Europe (1682-1686).
[xii] Łac.: patrz końca (quidquid agis prudenter agas et respice finem – cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca).
[xiii] Aleksander Gorczakow (1798-1883) – rosyjski dyplomata i polityk. W dyplomacji pracował od 1817 r., od 1856 r. jako minister spraw zagranicznych. W czasie wojny krymskiej (1853-1856) udaremnił przyłączenie Prus i Austrii do koalicji antyrosyjskiej. W czasie powstania styczniowego nie dopuścił do zwołania przez Napoleona III konferencji międzynarodowej w sprawie polskiej. Zwolennik współpracy rosyjsko-pruskiej. W 1879 r. faktycznie przestał kierować ministerstwem, zdymisjonowany formalnie w 1882 r.
[xiv] Piotr I Romanow (1672-1725) – car Rosji od 1682 r. (cesarz od 1721), założyciel Petersburga (1703), triumfator – mimo początkowych niepowodzeń – w wojnie północnej ze Szwecją (1700-1721), dzięki której Rosja uzyskała dostęp do Bałtyku. Uchodzi za największego w dziejach Rosji reformatora, autora gruntownych zmian w administracji, wojsku i obyczajowości. Swe zamiary przeprowadzał z wyjątkową bezwzględnością.
[xv] Katarzyna II (1729-1796) – córka niemieckiego księcia z dynastii Anhalt-Zerbst, żona cara Piotra III, po obaleniu którego objęła rządy jako cesarzowa Rosji (od 1762 r.). Skutecznie umacniała potęgę Rosji i swe absolutystyczne rządy. Żywo angażowała się w sprawy polskie, ingerując w kwestie personalne i ustrojowe, posługując się w tym celu zarówno przekupstwem, jak i interwencją zbrojną. Przeprowadziła – w sojuszu z Austrią, a przede wszystkim Prusami – trzy rozbiory Polski, likwidując jej niepodległość.
[xvi] Mikołaj I Romanow (1796-1855) – car rosyjski od 1815 r., w latach 1825-1831 król Polski (Królestwa Kongresowego). Stłumił powstanie dekabrystów (1825) oraz powstanie listopadowe (1830-1831). Po klęsce polskiego powstania zastosował politykę represji, zniósł konstytucję Królestwa Polskiego i wprowadził Statut Organiczny, zamknął uniwersytety w Warszawie i w Wilnie. W 1846 r. wojska rosyjskie uczestniczyły również w zwalczaniu powstania krakowskiego, w dwa lata później Mikołaj pomógł cesarzowi Austrii w walkach z powstaniem węgierskim. Umocnił pozycję Rosji na Bałkanach, aczkolwiek w ostatnich latach panowania doznał poważnej klęski w wojnie krymskiej (1853-1856).
[xvii] Zawarty 24 października 1848 r. pokój westfalski kończył wojnę trzydziestoletnią. Regulował stosunki polityczne i religijne na terenie krajów niemieckich oraz między Francją a Świętym Cesarstwem Rzymskim, a także Szwecją i Habsburgami. Był podpisywany w dwóch miejscach: w Münsterze (między Świętym Cesarstwem Rzymskim i Francją) i w Osnabrück (między Szwecją a Habsburgami)..
[xviii] Mahmud II (1785-1839) – sułtan Turcji z dynastii Osmanów, władający nią w latach 1808-1839, reformator państwa (m.in. zlikwidował formację janczarów), zmagał się z powstaniem greckim, prowadził przegraną wojnę z Rosją i walki z paszą Egiptu Muhammadem Alim – musiał przystać na niepodległość Grecji, autonomię Mołdawii i Wołoszczyzny i utratę Algierii na rzecz Francji.
[xix] Iwan Dybicz (1785-1831) – książę zabałkański, feldmarszałek rosyjski, uczestnik wojen z napoleońską Francją i z Turcją, stał na czele wojsk tłumiących powstanie listopadowe.
[xx] Aleksander II Romanow (1818-1881) – syn Mikołaja I, od 1855 r. cesarz rosyjski, autor liberalnych w realiach rosyjskich reform (m.in. uwłaszczenia chłopów w 1861 r.). Stłumił powstanie styczniowe, doprowadził do rozszerzenia granic Rosji na Kaukazie, w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie. Zginął w zamachu dokonanym przez członka „Narodnej Woli”, Polaka J. Hryniewickiego.