W UE od teraz już tylko pod górę

Edward Harrison w tekście dla „Foreign Policy” pisze w kontekście greckiej zawieruchy o brzydkiej stronie UE – jak suwerenność narodowa jest w niej ograniczana nie tylko na skutek dobrowolnej decyzji podejmowanej w chwili przystąpienia do tej organizacji i strefy euro, ale w drastycznym stopniu także wtedy, kiedy dany kraj pogrąża się w kryzysie gospodarczym i potrzebuje pomocy. To kolejny głos zwracający na to uwagę – padają one z różnych stron sceny politycznej i ideowej różnych krajów (najczęściej bodaj z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych).

 

Wśród wypowiadających się na ten temat ekspertów, publicystów czy polityków nie ma oczywiście zgody, co z tym fantem zrobić. Na przykład różnią się oni w ocenie, kiedy przekraczana jest cienka czerwona linia między zachowaniem przynajmniej pola manewru w obronie swej suwerenności/podmiotowości a wyzbyciem się ich: czy na etapie taśmowego zaciągania kredytów (częsta opinia) i ‘przejadania’ ich na konsumpcję (równie częsta), czy podczas nieprzemyślanego oddawania swej gospodarki w obce ręce (rzadsza, ale pojawiająca się, zwłaszcza w kontekście bankowości), czy dopiero gdy staje się pod ścianą z perspektywą rychłego bankructwa i przystanie na dyktat zewnętrzny – tych co mogą przelać niezbędne środki ratunkowe lub odstąpić od żądania spłaty pilnych zobowiązań – zdaje się jedynym rozwiązaniem, przynajmniej by uniknąć wstrząsu ‚tu i teraz’. Zatem: czy krytycznym momentem jest samo wejście na ryzykowną drogę, z której już wtedy nie ma odwrotu; czy jednak można nią podążać, byle uważać na najtrudniejszych jej odcinkach.

 

Są też tacy, którzy powyższe sytuacje uważają na naturalną kolej rzeczy w tak a nie inaczej zorganizowanym współczesnym świecie, natomiast nie godzą się na sam sposób, w jaki silniejsi/bogatsi (przynajmniej relatywnie, względem tych, którzy są w najgorszym położeniu) wykorzystują swoją pozycję. Ich zdaniem między nadmierną ustępliwością wobec opornego w kwestii reformowania się dłużnika a poniżaniem go i wymaganiem od niego skali oszczędności stanowiących zbyt duży (choć to względne) koszt społeczny czy gospodarczy (a w konsekwencji i polityczny) jest jeszcze parę opcji, z których w przypadku Grecji nie chciano czy nie umiano skorzystać, zwłaszcza wtedy, gdy nie było jeszcze za późno na podążenie mniej konfrontacyjną drogą.

 

Choć trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w kwestii greckiej już od dłuższego czasu dobrych opcji na stole negocjacyjnym nie było – uczestnicy sporu popełnili zbyt dużo błędów, przez co, owszem, zawsze mogą się porozumieć na taki czy inny wariant, mniej lub bardziej dolegliwy dla Grecji/Greków/banków/innych państw UE itd. – ale nie są w stanie w obecnych ramach (czyli z Grecją w strefie euro, czy też ze strefą euro tak urządzoną jak obecnie) rozwiązać kluczowego problemu, czyli zapaści greckiej gospodarki.

 

A przecież ci sami negocjatorzy po stronie bogatszych i silniejszych mogą niebawem zasiadać z równie kiepskimi pomysłami i złymi bądź fałszywie pojętymi intencjami do rozmów w sprawie następnych marnie sobie radzących państw strefy euro. Które to z kolei państwa będą równie jak Grecja niepewne tego, co ze sobą w tym krytycznym położeniu robić. Słowem znowu będzie stromo pod górę. Wszystkim.

 

Tekst Harrisona – napisany przed nocnymi obradami jeszcze jednej ostatniej szansy – streszczamy tu.

 

13.07.2015