Dlaczego Czesi nie grają w Brukseli pierwszych skrzypiec

Karel Barták

Karel Barták

Wieloletni korespondent Czeskiej Agencji Prasowej (ČTK) w Brukseli. Później, aż do początku 2019 r. pracownik urzędu Dyrekcji Generalnej Komisji Europejskiej ds. Edukacji i Kultury.

Czasami można spotkać się z opinią, że tak zwane nowe państwa członkowskie są celowo dyskryminowane, jeśli chodzi o najwyższe stanowiska urzędnicze w instytucjach Unii Europejskiej. Nie jest to prawda, wystarczy spojrzeć na zaledwie dwumilionową Łotwę. O obsadzaniu tych pozycji decyduje kilka czynników, z tym że na wiele z nich kraje członkowskie mogą wpłynąć dzięki własnemu aktywnemu podejściu.

Karel Barták

Wieloletni korespondent Czeskiej Agencji Prasowej (ČTK) w Brukseli. Później, aż do początku 2019 r. pracownik urzędu Dyrekcji Generalnej Komisji Europejskiej ds. Edukacji i Kultury.

Opinia publiczna ich nie zna, ale ich wpływ jest znaczący. Wysocy urzędnicy Komisji Europejskiej, ale także Parlamentu Europejskiego i Rady UE decydują o zaawansowanej postaci projektów ustawodawczych, raportów, rezolucji, regresów i innych dokumentów. Te są następnie dyskutowane i poddawane głosowaniom na poziomie politycznym, współtworząc w ten sposób działania legislacyjne i inne agendy Unii Europejskiej. Właśnie ci urzędnicy bardzo szczegółowo znają powierzoną im problematykę, a jednocześnie z tytułu swoich wysokich funkcji mają niezwykle rozwinięte wyczucie polityczne. W ten sposób znacząco wpływają zarówno na zachowania państw członkowskich i relacje między nim, jak i – pośrednio – także na życie codzienne setek milionów Europejczyków. Po szesnastu latach od rozszerzenia UE o dziesięć państw, przede wszystkim postkomunistycznych, w tym Czech, przedstawiciele „nowych” krajów zajęli ograniczoną liczbę istotnych stołków, która nie odpowiada ich „wadze” w ramach Unii.

Podstawowym obowiązkiem „eurokratów” jest całkowite zdystansowanie się od swojego pochodzenia, obrona interesów europejskich i mierzenie wszystkich taką samą miarą. Dlaczego więc obserwowanie reprezentacji poszczególnych krajów w strukturach UE jest istotne? Po pierwsze dlatego, że wnoszą do niej zdobyte w państwie pochodzenia wyjątkowe i potrzebne kompetencje. Jest bowiem kluczowe, aby organy unijne rozumiały nie tylko specyficzne realia poszczególnych państw, ale także ich mentalność. Tylko wówczas będą w stanie proponować najlepsze rozwiązania. Czym więc wyższa jest świadomość specyfiki narodowej, tym lepiej formułowane będą normy czy programy, tym wyższa będzie ich skuteczność. Działa to również w odwrotnym kierunku – urzędnicy na pewno nie mogą forsować interesów swoich ojczyzn w organach unijnych, ale kontakty z nimi są dla rządów wykonawczych państw członkowskich pożądane i pożyteczne. Umożliwiają co najmniej pełniejsze zrozumienie „europejskich” pobudek różnych inicjatyw, kroków ustawodawczych czy decyzji administracyjnych, z których skutkami kraje będą musiały się pogodzić.

W strukturach Komisji Europejskiej pracuje ok. 32 tysięcy ludzi. Ok. 7500 pracowników zatrudnia sekretariat Parlamentu Europejskiego, około 3500 osób pracuje w sekretariacie Rady UE. We wspomnianych urzędach zatrudnieni są obywatele wszystkich państw członkowskich, przy czym żadna dyskryminacja wynikająca z pochodzenia nie jest dopuszczalna. Nie istnieją żadne wytyczne liczbowe dla poszczególnych państw. Teoretycznie powinno się dbać o ich równomierną reprezentację, ale zawsze decydują względy merytoryczne. Jeśli więc na tę samą pozycję zgłosi się dwóch kandydatów o podobnych kompetencjach, pierwszeństwo powinna mieć osoba z kraju o mniej licznej reprezentacji. Na decyzję wpływa również wymóg, by w ramach możliwości połowę wysokich stanowisk zajmowały kobiety.

W Komisji Europejskiej, która jest najważniejszą instytucją unijną, zaledwie czternaście procent wysoko postawionej kadry zarządzającej – czyli dyrektorów generalnych, ich zastępców i dyrektorów – pochodzi z państw, które dołączyły do Unii w 2004 roku i później, i stanowią w dzisiejszej europejskiej dwudziestce siódemce ponad dwadzieścia procent obywateli. Gdybyśmy skupili się wyłącznie na dyrektorach generalnych i ich zastępcach z „nowych państw członkowskich”, naliczymy ich piętnastu z liczby całkowitej ok. osiemdziesięciu pozycji zarządzających dwudziestoma dyrekcjami.

 

Wąskie gardło

 

Przyczyn tego niesatysfakcjonującego stanu jest cały szereg. W normalnej sytuacji, po szesnastu latach, do rangi wysoko postawionych menedżerów powinni awansować ci urzędnicy, którzy po wejściu swoich państw do UE odnieśli sukces w konkursach na pozycje średniego szczebla, czyli przede wszystkim na stanowisko kierownika działu. Tyle tylko, że w tej kategorii jest mało ludzi, bo wspomnianych miejsc pracy było wówczas niezwykle mało, a po drugie: działa tutaj efekt wąskiego gardła. Kierowników oddziałów jest bowiem w Komisji Europejskiej 1120, podczas gdy wysokich menedżerów jest zaledwie 355. A z Czechów zatrudnionych w Komisji spełnia wymagania stawiane kandydatom na najwyższej pozycje czternastu urzędników, w porównaniu np. z 3222 Niemcami, ale także pięćdziesięcioma siedmioma Austriakami, gdybyśmy patrzyli na państwa podobnej wielkości. Konkurencja jest więc olbrzymia.

Na samym początku, po roku 2004, nowo przyjęte państwa dostały możliwość politycznego nominowania swoich kandydatów na pewną liczbę wysokich stanowisk – wówczas dyrektorem generalnym dziś już nieistniejącego urzędu dyrektora generalnego ds. stosunków zewnętrznych został  Karel Kovanda. Byli to bardzo doświadczeni ludzie, w starszym wieku, z czasem odeszli na emeryturę. Na tym skończyły się ulgi dla nowo przyjętych. Ponadto nie było też żadnych parytetów narodowych, konkurencja przyjmowała formę „regat”, w których wybrani menedżerowie z dziesięciu krajów ubiegali się o jedną pozycję jeden przeciwko drugiemu w postępowaniu rekrutacyjnym. W wyjątkowych przypadkach także dziś pojawiają się stanowiska dostępne dla kandydatów z zewnątrz, czyli innych niż kadry Komisji. Ubiegają się o nie wówczas kandydaci ze wszystkich dwudziestu siedmiu krajów.

Logiczne jest, że w konkursy na wysokie stanowiska ingerują komisarze, czyli politycy nominowani do Komisji Europejskiej przez władze państwowe na okres pięciu lat, którzy mają w swoich kompetencjach poszczególne urzędy dyrektorskie, a także bezpośrednio instytucje w poszczególnych państwach członkowskich, czyli ministerstwa, kancelarię rządu czy też stałe przedstawicielstwa przy UE. Skuteczny kandydat na urząd dyrektora czy wyższy powinien mieć w życiorysie doświadczenia z przynajmniej dwóch resortów, co najmniej jeden etat w którymś z gabinetów komisarzy i wsparcie urzędującego komisarza swojego kraju oraz jego rządu. Właśnie tego rodzaju pomocy oficjalne stanowiska w Czechach nie potrafią na razie generować, choć rządowa Strategia Wsparcia Czechów w Instytucjach UE w sposób jednoznaczny je do tego zobowiązuje.

Jak inaczej sobie wytłumaczyć, że między piętnastoma wysoko postawionymi menedżerami z nowych państw jest troje Bułgarów, dwoje Łotyszów, Estończyków i Cypryjczyków oraz po jednym przedstawicielu pozostałych państw z wyjątkiem Czech i Węgier? Te dwa kraje nie mają w danej kategorii nikogo, są reprezentowane jedynie wśród „zwykłych” dyrektorów. Ogromna różnica w porównaniu z zaledwie dwumilionową Łotwą, której przedstawiciel Normundus Poppen stoi na czele urzędu dyrektora generalnego ds. rozwoju regionalnego, który rozdziela znaczące środki pieniężne. A Łotyszka Ilze Juhanson kieruje przecież całą strukturą Komisji jako jej sekretarz generalna, co znaczy, że wspięła się na najwyższy szczebel osiągalny w tej instytucji.

 

Brakujące wsparcie

 

Chętnie spekuluje się o tym, że „odsuwanie” Węgrów, Czechów i Polaków (po odejściu dyrektora generalnego ds. rolnictwa Jerzego Plewy ten czterdziestomilionowy kraj ma tylko jednego jedynego zastępcę) to swego rodzaju przejaw braku zaufania, a nawet niechęci wobec państw, które nie tylko nie chcą przyjąć euro i mają wiele zastrzeżeń do tego czy tamtego, ale są z uzasadnionych przyczyn podejrzane o niedotrzymywanie podstawowych zasad i wartości. W przypadku Polski i Węgier chodzi o naruszanie zasad państwa prawa, w przypadku Czech natomiast o tolerowanie konfliktu interesów premiera Andreja Babiša.

Irena Moozová, jedyna czeska dyrektorka generalna (ds. sprawiedliwości i konsumentów) w Komisji Europejskiej, a właściwie we wszystkich kluczowych instytucjach, nie uważa, że przedstawiciele wyżej wymienionych państw byli dyskryminowani w sposób zamierzony. Stan obecny uważa raczej za skutek zbiegu kilku okoliczności – w strukturach jest mało Czechów spełniających warunki stosunkowo szybkiej kariery. Tym, którzy je spełniali i mieli ambicje, po wejściu do UE długo brakowało odpowiedniej pomocy z „domu”. Takie wsparcie musi według niej mieć charakter długofalowy i strategiczny. „Jeśli za kilka lat chcemy mieć paru menedżerów najwyższej klasy, musimy już dziś się postarać, aby zdolni czescy specjaliści dostawali się na wpływowe miejsca kierowników działów, aby zmieniali stanowiska w procesach rotacyjnych, aby znaleźli pracę w gabinetach komisarzy, by wszyscy o nich wiedzieli. Od przyjęcia nowej Strategii Wsparcia Czechów w Instytucjach UE sytuacja powoli się poprawia, ale to bieg na długi dystans”.

Dlaczego czescy ministrowie nie chwytają za telefony, by wesprzeć tego czy innego kandydata? Według obserwatorów z Brukseli odpowiedzi należy szukać w stosunku czeskich polityków do UE – często raczej chłodnym i zdystansowanym – oraz w braku chęci do zaangażowania się i inwestycji w dobre relacje w Brukseli. Ton narzucił kiedyś Václav Klaus, który wyrzucał czeskim eurokratom, że znaleźli się „po złej stronie barykady”. „Jeśli ten kraj jest postrzegany jako rzetelny partner, a minister negocjuje w sposób konstruktywny, może odnieść sukces, wstawiając się za kandydatem ze swojego państwa. Jeśli jednak nikt jego czy jej nie zna w konsekwencji bierności negocjacyjnej lub jeśli dana osoba ma opinię wiecznego pieniacza, nikt nie będzie się starał pomóc” – wyjaśnia w nieformalnej rozmowie źródło z Komisji Europejskiej.

Dodaje, że bez aktywnego wsparcia swojego rządu urzędnik z żadnego kraju nie dostanie się na wysoką pozycję. „Stare” państwa członkowskie o tym wiedzą i od dawna to robią, sumiennie rozważając, w których resortach mają wywierać najwięcej nacisku. To nie przypadek, że w urzędzie dyrektora generalnego ds. finansów (ECFIN) na stanowiskach menedżerskich aż roi się od Niemców, podczas gdy Francuzi mają mocną pozycję np. w urzędzie dyrektora generalnego ds. konkurencji rynkowej (COMP) czy też ds. stabilności finansowej, usług i rynków kapitałowych (FISMA). A więc w kluczowych urzędach, gdzie menedżerów z nowych państw bywa tyle, co kot napłakał. Jest więc niezbędne, aby ministrowie wspierali Czechów w instytucjach unijnych, aby ich znali i byli gotowi, by się za nimi aktywnie wstawić. Ostatnio zaczęli się z nimi przynajmniej spotykać podczas podróży służbowych do Brukseli, które zostały jednak przerwane przez pandemię koronawirusa.

 

Wymagające środowisko

 

Widać też, że niektórzy komisarze mogą mieć większe oddziaływanie na rozwój kariery swoich współobywateli niż inni. Zarządzanie zasobami ludzkimi w Komisji Europejskiej mieli w ubiegłych latach w zakresie obowiązków komisarze: Siim Kallas, Kristalina Georgiewa oraz Maroš Šefčovič. Nie musi więc być przypadkiem, że właśnie Estończycy, Bułgarzy i Słowacy osiągają bardzo dobre wyniki. Do niedawna Słowacja miała poza zastępczynią dyrektora generalnego ds. akwizycji Kataríną Mathernovą również Vladimíra Šuchę na czele Wspólnego Centrum Badwczego (JRC). Czyli o 200 procent lepszy wynik niż Czesi.

Lobbing jest oczywiście istotny, ale musi się pojawić ktoś, kogo można promować. Środowisko instytucji europejskich jest niezmiernie wymagające i konkurencyjne i nie każdy jest w stanie wspiąć się na wysokie szczeble. Dzięki wieloletniej obserwacji autor tych słów wie, jak częste są takie zjawiska jak przepracowanie, wypalenie zawodowe czy spadek motywacji. Nie wszyscy mają wolę nieustannej walki. Wiele osób składa broń, realizuje plan minimum i cieszy się bardzo dobrą pensją. Jak w każdej wielkiej organizacji kariery mogą się kończyć ze względu na złe stosunki międzyludzkie i związane z nimi problemy oraz w związku z trudnościami administracyjnymi. W strukturach Komisji jest dziś dość trudno znaleźć zajęcie poza resortem, w którym urzędnik dość często pracuje całe dekady.

Estończyk Henrik Hololei kieruje w Komisji Europejskiej urzędem dyrektora generalnego ds. transportu, jest to więc człowiek o mocnej pozycji. I on stwierdza, że w Komisji widocznie brakuje kadr kierowniczych najwyższego szczebla pochodzących ze wschodnich obszarów UE i że zmiana na tym obszarze byłaby korzystna. Za kryterium istotniejsze niż narodowość uważa jednak efektywność i zdolności przywódcze i kierownicze. „Nie jest aż tak istotne, skąd ludzie pochodzą, ale to, aby byli to profesjonaliści, zapaleni i pracowici” – dodaje. Za najtrudniejsze uważa: „zdolności do pracy z ludźmi z bardzo odmiennego obszaru kulturowego i językowego, umiejętność zbudowania z nich skutecznego zespołu”. Swoją nadzwyczajną karierę w Komisji tłumaczy sztuką szukania i znajdowania efektywnych kompromisów, umiejętnością słuchania innych i wiarą w projekt europejski. „No a poza tym potrzebna jest jeszcze odrobina szczęścia”.

 

 

Karel Barták przez wiele lat pracował jako korespondent Czeskiej Agencji Prasowej (ČTK) w Brukseli. Później, aż do początku zeszłego roku był pracownikiem urzędu Dyrekcji Generalnej Komisji Europejskiej ds. Edukacji i Kultury.

 

Artykuł po raz pierwszy ukazał się 2 październia 2020 r. w czasopiśmie „Demokratický střed”.

 

Z czeskiego przetłumaczyła Zofia Bałdyga.

 

Artykuł wsparty przez Forum Czesko-Polskie Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Czeskiej. Powstał on w ramach projektu realizowanego przez czeski think-tank AMO (Asociace pro mezinárodní otázky) przy współpracy Ośrodka Myśli Politycznej.